Afryka urzeka, ale może też przerazić
Wywiad Roberta Mazurka z podróżnikiem Michałem Kruszoną
Do Radzynia przyjechałeś z opowieściami o Ugandzie. Dlaczego akurat Afryka? Co było dla Ciebie inspiracją do zorganizowania wypraw na ten kontynent?
Być może zabrzmi to mało przekonująco, ale do Afryki pojechałem przez... przypadek. Zadzwonił do mnie kolega ze Szczecina z pytaniem, czy nie pojechałbym z nim do Afryki. Nie planowałem podróży na ten kontynent, ale jeśli już nadarzyła się okazja przebywania przez dłuższy czas z dawno niewidzianym przyjacielem, do tego z dala od Polski, całkowicie „na wariackich papierach”, odpowiedź mogła być tylko jedna. Ze swojej strony zaproponowałem Ugandę. Jeśli już mamy jechać, to niech to będzie prawdziwe serce Afryki: kraj z niezwykłą przyrodą, pełen afrykańskich plag, od malarii i AIDS, po konflikty, spuściznę po dyktatorze, jakim był Idi Amin i z najsmutniejszą biedą Afryki, jaką są bezdomne dzieci. Tak było za pierwszym razem, za drugim, pół roku później, jechaliśmy już do naszych ugandyjskich przyjaciół.
Co najbardziej zaskoczyło Cię podczas pierwszego wyjazdu do Ugandy?
Owe „biedy Afryki”. Wspomniana bezdomność dzieciaków w Kampali, slumsy pełne ludzi dorywczo pracujących, krzątających się jak w mrowisku. Kampala zmieniła się od czasu Kapuścińskiego, który pisał o jej mieszkańcach siedzących w marazmie i bez celu. Dzisiaj wszyscy za czymś biegają, to sprzedając, to proponując różne usługi, choćby czyszczenie butów czy przeniesienie bagażu. To bardzo pozytywna zmiana. Ludzie są ambitni i chcą pracować. Z pierwszych wrażeń nie zapomnę też kampingu w stołecznej dzielnicy Bugolobi. Wchodziło się tam przez wysoką żelazną bramę, do tego ogrodzony był drutem kolczastym, przy bramie stał strażnik z bronią w ręku. Było to dość szokujące, ale trwało tylko chwilę. Mieszkańcy miasta okazywali się bez wyjątku życzliwi i gościnni. Pierwsze wrażenie zatarło się po kilkunastu godzinach. Później, gdy dalej wędrowaliśmy w głąb Ugandy były już same urzeczenia, zarówno ludźmi jak i przyrodą.
Podczas radzyńskiego spotkania wspomniałeś, że niektórych faktów o Ugandzie nie pozna się w mediach, a można wiedzę o nich zdobyć jedynie z pierwszej ręki. Czego dowiedziałeś się w ten sposób?
Czytanie o afrykańskiej biedzie, a zajrzenie jej w oczy np. w ośrodku dla chorych na AIDS w Masace, to dwie różne rzeczy. Afryka urzeka, ale może też przerazić, gdy spotka się na drodze ludzkie zwłoki, które robią wrażenie tylko na przybyszach z zewnątrz i tak leżą do wieczora, aż ktoś łaskawy je pochowa, ot najlepiej niedaleko tuż obok miejsca, gdzie leżały. Ponad wszystko dowiedziałem się, co bardzo mnie zaskoczyło, że prości, biedni ludzie w wioskach takich jak Kakooge, potrafią mieć dla gości otwarte serca, chcąc pokazać wszystko, co mają, a jest tego niewiele. Zdarzają się i tacy, którzy nie mają nic albo tylko plastikową miskę na wodę.
Pisząc o Afryce często opisuje się ją albo od konfliktu do konfliktu, albo co mnie osobiście drażni, jako sielską krainę pełną słoni i innych dzikich zwierząt. Tymczasem zdecydowana większość mieszkańców afrykańskiego miasta, a także wiosek nigdy nie widziała słonia czy lwa. Dla mnie prawdziwa Afryka znajduje się nie na sawannie, lecz w biednych domach i w ludzkich duszach, często pełnych goryczy i poczucia krzywdy.
Będąc w Ugandzie na pewno smakowałeś regionalnej kuchni. Jak polskie podniebienie reaguje na afrykańskie potrawy?
Mam zaprawiony żołądek, rzadko miewam z nim problemy a i podniebienie niezbyt wybredne. Przemierzając Ugandę z miejsca na miejsce jedliśmy to, co było pod ręką. Na wyspach Ssese na jeziorze Wiktorii były to głównie ryby, w wioskach kozina, czasem kurczak, do tego ryż i kasava. Ta ostatnia rzeczywiście trudna jest do przełknięcia. Zawiera tak dużo skrobi, że klei się do podniebienia. Wszystko, co jedliśmy, było ostro doprawione miejscowymi ziołami. To wbrew pozorom nie jest codzienna dieta Ugandyjczyków, mięso je się tam od wielkiego święta, nas po prostu było na nie stać. Cena takiej „luksusowej” potrawy nie przekraczała trzech-pięciu dolarów, czyli dziesięciu-piętnastu złotych. Nigdy nie odmawialiśmy poczęstunków, nawet tych szalonych jak prażone owady. Hm, może nie było to do końca rozsądne, dla pewności, zgodnie z zaleceniami pewnego polskiego lekarza, dzień kończył się zazwyczaj sporym łykiem whisky. Jak nie było innej, to afrykańskiej.
Czy Europejczykowi łatwo zaaklimatyzować się w Afryce? Mam na myśli nie tylko upały, ale również tamtejszy styl życia.
Myślę, że nie ma reguły. Spotkałem kilku białych, którzy osiedlili się w Ugandzie, wyglądali na szczęśliwych. Myślę, że najbardziej im doskwiera pewna tymczasowość: w Afryce nie warto nic planować, można się bowiem bardzo rozczarować. Co mnie zaskakiwało, to stosunek do czasu, liczy się tylko czas przeszły i teraźniejszy. – Kiedy przypłynie prom? – takie pytanie zadane nad jeziorem Wiktorii budziło zdziwienie. Jak przypłynie to będzie, nie warto się niecierpliwić, lepiej położyć się w cieniu bananowca i zdrzemnąć.
Jak powszechnie wiadomo, podróże kształcą. Czego Ciebie nauczyła Afryka?
To powszechna prawda. I nie jest to żaden truizm: kształcą i to bardzo. Chciałbym powiedzieć, że nauczyła mnie szacunku dla biednych ludzi, ale wydaje mi się, że tę cechę posiadłem już dawno temu. Nabyłem ją podczas peregrynacji po rumuńskich Karpatach. Potwierdziła się moja podróżnicza zasada, która mówi, że gdziekolwiek się jest, należy pamiętać o tym, że jest się gościem i narusza się czyjąś prywatność, czasem wręcz intymność. To bardzo ważne podczas robienia zdjęć, których robię sporo i często są na nich ludzie. Nie strzelaj z aparatu na oślep, najpierw podejdź, zagadaj, uściśnij dłoń, nawet tę brudną, a jeśli się nie da, to choćby się uśmiechnij i tak przełamujesz pierwszą barierę.
Zatem Afryka nauczyła mnie szacunku i potwierdziła zasadę, że ludzie z natury są dobrzy. Deprawują nas często politycy i media, w pełnej konfliktów Afryce jest to widoczne niczym w soczewce. Łatwo tam manipulować ludźmi i – co strasznie boli – także dziećmi wykorzystywanymi nie tylko do niewolniczej pracy, ale także do noszenia broni i zabijania.
Na podstawie swoich przeżyć napisałeś książkę „Uganda. Jak się masz, muzungu?” Czy możesz coś więcej o niej powiedzieć?
To ciężkie zadanie. Powiem to, o czym już wspomniałem: nie jest to książka o dzikich zwierzętach, choć też w niej takie występują, nie jest o wojnie w Ugandzie, choć też ona w książce jest. Mam nadzieję, że jest o zwykłych ludziach uwikłanych w afrykańską codzienność. Przeczytałem niedawno powieść Patricka Bensona pt. „Lecz zabije rzeka białego człowieka”. Jest w niej prawdziwa Afryka, mało romantyczna, bez zachodów słońca nad sawanną lecz taka, jaką widzą na co dzień Afrykańczycy. Osobiście buntuję się wobec wszelkich przejawów bezkrytycznych zachwytów nad Afryką. Ugandyjczycy chcą, abyśmy widzieli ich takimi, jakimi są naprawdę – zmagających się z niełatwą codziennością.
Czy planujesz już kolejną wyprawę?
Oj, tak! W zeszłym roku byłem nad Wołgą, można mnie też spotkać w rejonie Morza Czarnego, od Rumunii po Gruzję. O tym regionie chcę napisać w następnej książce: „Czarnomorze. Wzdłuż wybrzeża, w poprzek gór”. Zimą planuję... opowiem gdy wrócę.
Dziękuję za rozmowę.
Data publikacji: 30.07.2012 r.