Marek Fiedler

Urodził się 29 maja 1947 r. w Londynie. Jest wnukiem wydawcy Antoniego Fiedlera oraz synem wybitnego podróżnika i przyrodnika Arkadego Fiedlera.

Ukończył studia prawnicze na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu, jednakże jurystą nie został, gdyż bardziej pociągały go podróże, świat Indian i innych odległych kultur. W 1974 r. wspólnie z ojcem Arkadym, bratem Arkadym Radosławem i żoną Krystyną założył Muzeum-Pracownię Literacką Arkadego Fiedlera z Ogrodem Kultur i Tolerancji w Puszczykowie.

Wspólnie z ojcem Arkadym napisał powieść „Indiański Napoleon Gór Skalistych” (1982), przejmującą historię cynizmu najeźdźców i heroizmu skazanych na przegraną gospodarzy tych ziem. W 1980 r. towarzyszył ojcu w podróży do Kanady, podczas której odwiedził m.in. indiańską wieś Obidżuan – tę samą, którą ojciec poznał czterdzieści pięć lat wcześniej i opisał w książce „Kanada pachnąca żywicą”. Efektem tej wyprawy była druga wspólna z ojcem książka pt. „Ród Indian Algonkinów” (1984). Ponadto, zafascynowany światem Indian, napisał powieści poświęcone wielkim dziewiętnastowiecznym wodzom, dla których obrona własnego ludu przed zachłanną inwazją białych ludzi była życiowym celem. Były to powieści: „Szalony Koń” (1988) i „Siedzący Byk” (2006).

Marek Fiedler odbył też szereg innych podróży, m.in. z synem Radosławem do Meksyku oraz z synem Markiem Oliwierem do Anglii w poszukiwaniu śladów lotników z Dywizjonu 303, a także do Peru, Boliwii i na Wyspę Wielkanocną. Zaowocowały one wystawami fotograficznymi: „Dywizjon 303”, „Meksyk – śladami Pierzastego Węża”, „W krainie Inków” i „Rapa Nui – zdumiewająca wyspa posągów”. W 2017 r. wydał książkę pt. „Mała wielka Wyspa Wielkanocna”.

 

 

 

 

Na Wielkanoc w Radzyniu o Wyspie Wielkanocnej

Zapraszamy na spotkania autorskie z Markiem Fiedlerem poświęcone książce „Mała wielka Wyspa Wielkanocna”.

 

 

W czwartek 22 marca o godz. 18.30 w sali parafialnej przy kościele Świętej Trójcy w Radzyniu Podlaskim podróżnik spotka się z mieszkańcami miasta. Z kolei w piątek 23 marca o godz. 9.00 Marek Fiedler odsłoni swoją tabliczkę na Skwerze Podróżników, a o 9.45 w sali widowiskowo-kinowej Radzyńskiego Ośrodka Kultury o Wyspie Wielkanocnej opowie młodzieży szkolnej. Wydarzenie odbędzie się w ramach 23. edycji „Radzyńskich Spotkań z Podróżnikami”. Wstęp wolny.

Wyspa Wielkanocna zdobyła światową sławę dzięki niesamowitym posągom moai. Stworzenie figury przeciętnej wielkości zajmowało około roku i wymagało gigantycznego nakładu pracy. Dlaczego Rapanujczycy porywali się na coś takiego? A potem wszystkie posągi obalili. Co ich skłoniło do uczynienia tego desperackiego kroku? Wyspa Wielkanocna nadal skrywa wiele tajemnic, które postanowił rozwiązać Marek Fiedler. Co udało mu się odkryć? Tego radzyniacy będą mogli dowiedzieć się, przychodząc na spotkania.

Marek Fiedler przyjedzie do Radzynia z synem Markiem Oliwierem, z którym wspólnie poznawał Wyspę Wielkanocną. – Jest ona fenomenem, który stawia więcej pytań niż oferuje odpowiedzi. Marzyło nam się, by przeniknąć otaczające ją tajemnice. W tym celu wcielaliśmy się momentami a to w psychologa, a to w detektywa – powiedział Marek Fiedler.

Po spotkaniach chętni będą mogli nabyć książkę z autografem podróżnika.

Na 23. edycję „Radzyńskich Spotkań z Podróżnikami” zaprasza Burmistrz Radzynia Podlaskiego Jerzy Rębek, a także organizatorzy: Radzyńskie Stowarzyszenie „Podróżnik”, Radzyński Ośrodek Kultury oraz Szkolne Koło Krajoznawczo-Turystyczne PTTK nr 21 przy I LO w Radzyniu Podlaskim. Sponsorami wydarzenia są: firma drGerard, Przedsiębiorstwo Usług Komunalnych i Przedsiębiorstwo Energetyki Cieplnej w Radzyniu Podlaskim. Patronat nad wydarzeniem objął ogólnopolski miesięcznik „Poznaj Świat”. Więcej o spotkaniu można przeczytać na www.podroznik-radzyn.pl i www.facebook.com/radzyn.spotkania

Robert Mazurek

 

Data publikacji: 05.02.2018 r.

 

 

Rapa Nui to nikły punkcik geograficzny zagubiony w bezmiarze Pacyfiku

Wywiad Roberta Mazurka z podróżnikiem Markiem Fiedlerem

 

 

Jak narodził się pomysł podróży na Wyspę Wielkanocną, w którą wyruszył Pan z synem Markiem Oliwierem?

W naszym prywatnym muzeum podróżniczym w Puszczykowie, poza oryginalnymi pamiątkami przywiezionymi z całego świata przez mego ojca Arkadego Fiedlera i nas synów, znajduje się ogród, który nazwaliśmy Ogrodem Kultur i Tolerancji. Umieściliśmy tam różne monumenty autorstwa utalentowanego rzeźbiarza Zygmunta Konarskiego. Na podstawie dostarczonych przez nas zdjęć i pomiarów wykonał on m.in. kopię Kalendarza Azteków czy Bramę Słońca z Tiahuanaco. Stworzył też sześciometrową replikę posągu moai, choć na Wyspie Wielkanocnej nigdy nie byliśmy. Za każdym razem, kiedy wychodziłem do ogrodu i patrzyłem na tę figurę, coraz mocniej marzyłem, by poznać Rapa Nui. Bo to zakątek o dramatycznej i fascynującej historii, a także miejsce kryjące wiele tajemnic. Namówiłem syna i razem spełniliśmy marzenie.

W przeszłości odbył Pan wiele podróży ze swoim ojcem Arkadym. Czy rodzinne poznawanie świata jest już tradycją rodziny Fiedlerów?

Dwukrotnie towarzyszyłem ojcu w podróżach do Indian Ameryki Północnej. Napisaliśmy wspólnie dwie indiańskie książki. Podróże z ojcem były najpiękniejszą rzeczą, jaka w życiu mi się przytrafiła. Obecnie najchętniej wyjeżdżam w świat z moimi synami. Lubię z nimi wymieniać myśli i spostrzeżenia; razem dochodzimy do różnych ciekawych wniosków. Co dwie lub trzy głowy, to nie jedna.

Pana ojciec to legendarna postać i podróżniczy pionier. Czy sądzi Pan, że w dobie łatwych podróży i masowej turystyki, można jeszcze być odkrywcą?

W puszczykowskim muzeum mamy zdjęcie z Machu Picchu. Mój ojciec był tam w 1970 r. Na fotografii poza nim wśród ruin podniebnego miasta nie widać żywej duszy. Dziś w kadrze znalazłoby się pewnie pół tysiąca turystów. Kilkadziesiąt lat temu podróże zapewne były większym przeżyciem, ale zawsze, także dziś, można dokonać własnych odkryć. Tak było z nami na Wyspie Wielkanocnej. Staraliśmy się zrozumieć jej historię, otaczające ją tajemnice, intrygujące zagadki. To była niezapomniana podróż.

A jakim kompanem w podroży był Arkady Fiedler?

Wymagającym. Mój ojciec przed każdą podrożą starannie się do niej przygotowywał. Studiował literaturę, zgłębiał historię, antropologię, geografię regionu, który zamierzał odwiedzić. Dzięki temu każda jego wyprawa była ciekawa i owocna. Nasz wyjazd na Wyspę Wielkanocną, gdyby nastąpił bez należytego przygotowania, tylko po to, żeby pstryknąć trochę zdjęć, może i byłby przyjemny, ale ja uważałbym go za stratę czasu i pieniędzy. W ten sposób sprzeniewierzyłbym się też rodzinnej tradycji.

Skąd się wzięła nazwa Wyspy Wielkanocnej?

Wyspę w 1722 r. odkryli Holendrzy. Ponieważ przypadała akurat Niedziela Wielkanocna, nazwali ją Paasch Eyland – Wyspą Wielkanocną. Jednak dla rdzennych mieszkańców jest to nazwa narzucona. Oni używają polinezyjskiego miana – Rapa Nui („Wielka Skała”).

Jeden z rozdziałów książki zatytułował Pan „Najsamotniejsze miejsce na świecie”. Dlaczego?

Wystarczy spojrzeć na mapę: Rapa Nui to nikły punkcik geograficzny zagubiony w bezmiarze Pacyfiku, oddalony od Ameryki Południowej o około 3700 kilometrów, a od najbliższej zamieszkanej wysepki Pitcairn o 2086 kilometrów. Trudno się dziwić, ze spośród wszystkich wysp globu, na których żyją ludzie, Rapa Nui zyskała miano najbardziej samotnego miejsca na świecie. Opinia ta tak mocno przylgnęła do wyspy, że nadal często pojawia się w podróżniczych reportażach. A przecież wszystko się zmieniło, odkąd w latach 60. XX w. zbudowano tu lotnisko i zaczęli pojawiać się turyści.

Swoją sławę Wyspa Wielkanocna zdobyła dzięki tajemniczym posągom moai. Może Pan coś więcej o nich powiedzieć.

Europejczycy początkowo sądzili, że posągi wyobrażają bogów. Jednak mylili się. Tubylcy zwali je moai – „wizerunkami”, a dokładniej moai mata mata ariki – „wizerunkami twarzy wodzów”. Pomniki nosiły różne imiona i najwyraźniej upamiętniały zmarłych przywódców. Wyspiarze wierzyli, że ich wodzowie władają nadprzyrodzoną mocą mana. Aby ta dobroczynna energia nie ginęła, kiedy wódz umierał, rzeźbili moai, w którym skupiała się mana zmarłego. Posąg ustawiali na wybrzeżu na kamiennej platformie, twarzą do wyspy. Spoglądał na ziemię swego rodu i nadnaturalną energią wspierał i chronił potomków.
Pamiętajmy, że Rapanujczycy, żyjąc na najsamotniejszej wyspie odcięci od świata, musieli się zmagać z poczuciem dojmującej, przytłaczającej izolacji. W tej sytuacji bardzo potrzebowali wsparcia „żywych twarzy przodków”. Codzienny widok tych budzących szacunek, emanujących krzepiącą mocą i powagą oblicz, pozwalał im przezwyciężyć lęk osamotnienia, był jak kojący balsam na nurtujący ich niepokój.
Ogromną większość posągów wykuli w tufie wulkanicznym w kamieniołomie wulkanu Rano Raraku, gdzie do dzisiaj można podziwiać pozostałości zdumiewającego warsztatu rzeźbiarskiego na stokach wygasłego wulkanu. Wokół tego miejsca najgłębiej wyczuwa się tajemnicę Wyspy Wielkanocnej.

A w jaki sposób moai były transportowane z kamieniołomów w głąb wyspy?

Kiedy pytano Rapanujczyków, jak to się odbywało, odpowiadali niezmiennie: moai same szły! Wodzowie obdarzeni energią mana nakazywali im ruszać w drogę. Badacze uznali te wyjaśnienia za bajdurzenie ludzi, którym mieszały się legendy z rzeczywistością. Jednak obdarzony wyobraźnią inżynier Pavel z Czech wziął sobie do serca opowieści o kroczących wielkoludach. Stworzył czterometrowy, ważący 12 ton posąg z cementu. Podzielił 16 pomocników na dwie grupy. Za pomocą lin przywiązanych do głowy posągu pierwsza grupa lekko przechyliła stojącą figurę, druga zaś, ciągnąc inne liny opasujące korpus rzeźby, zmusiła ją do wykonania ćwierć obrotu w lewo, następnie w prawo – i moai zaczął „kroczyć” po placu.
W ostatnim czasie „metoda Pavela” zyskała wielkich zwolenników. Tubylczy archeolog Sergio Rapu przekonująco wykazał, że moai uformowano tak zmyślnie, by mogły całkiem swobodnie „kroczyć” w pionie. Także amerykańscy badacze Terry Hunt i Carl Lipo są przekonani, że wędrówka moai metodą „na chód” była znacznie efektywniejsza niż transportowanie ich w poziomie.
Czyżby więc zagadka wędrujących posągów została ostatecznie wyjaśniona? Zachowałbym w tej kwestii ostrożność. Po zaznajomieniu się m.in. z osobliwą charakterystyką dawnych dróg posągów, skłaniam się do zdania, że Rapanujczycy byli tak pomysłowymi twórcami, iż stosowali zapewne rożne sposoby transportu figur, w zależności od ich wymiarów i ciężaru oraz uciążliwości, a także długości drogi, którą musiały pokonać.

Przez kogo bezpowrotnie została zniszczona kultura wyspy?

W wielu historycznych książkach wyspiarzy oskarża się o to, że sami zniszczyli swoją cywilizację, doprowadzając do katastrofy ekologicznej i bratobójczych walk o kurczące się zasoby. Tymczasem było dokładnie na odwrót: kryzys spowodowały siły zewnętrzne, a Rapanujczycy mimo ciężkich ciosów przetrwali. W XVII w. faktycznie doszło do wytrzebienia lasu na wyspie; pozbawione osłony drzew ubogie ziemie ulegały erozji. To jednak nieprawda, że doprowadzili do tego wyłącznie tubylcy. Wyspa zmagała się z plagą szczurów, które przybyły na nią wraz z ludźmi. To właśnie żarłoczne gryzonie, pożerając nasiona miejscowej palmy były w głównej mierze sprawcami wyniszczenia palmowych gajów. Jednak wyspiarze, dając dowód niewątpliwego geniuszu i pomysłowości, znaleźli rozwiązanie problemu. Stworzyli niezwykłe kamienne ogrody, które skutecznie chroniąc glebę przed wietrzeniem i wypłukiwaniem, uratowały ich zagrożone uprawy. W tradycyjnym rolnictwie oczyszcza się pola z kamieni. Na Rapa Nui ludzie pokrywali swoje działki głazami, zostawiając tylko szpary dla kiełkujących roślin. Kamienie pomogły utrzymać wilgoć i odpowiednią temperaturę gleby (w dzień nagrzewały się na słońcu i oddawały ciepło w nocy).
Do prawdziwego upadku cywilizacji na wyspie doprowadzili biali łowcy niewolników w 2 połowie XIX w. To ich brutalne rajdy oraz choroby białego człowieka przyniosły Rapanujczykom straszne nieszczęścia. Wtedy wyginęła elita tego ludu. Więcej: niemal cała Rapa Nui umarła. Zdziesiątkowani wyspiarze utracili najcenniejszą wartość – zbiorową pamięć historyczną i kulturową. Powstała ogromna wyrwa w ich życiu. Dlatego odtworzenie dziejów Rapa Nui jest dzisiaj takie trudne. Nie przypadkiem niemal każda książka opowiadająca o Wyspie Wielkanocnej w samym tytule zawiera słowo: TAJEMNICZA!

Do 1840 r. wszystkie pomniki zostały obalone. Czy udało się Panu znaleźć rozwiązanie tej zagadki?

Według wierzeń tubylców, jak wiemy, moai miały emanować energię mana chroniącą wyspiarzy, zapewniającą im dobre plony i połowy. Jednak w XVII w., gdy zabrakło drzew, to kamienne ogrody, a nie magiczne moce posągów uratowały zagrożone uprawy. Kiedy w 1722 r. przybyli Holendrzy, pojawiły się kolejne kłopoty. Biali zaczęli strzelać do Rapanujczyków, choć ci witali ich z entuzjazmem; żyjąc dotąd w osamotnieniu, cieszyli się na widok przybyszów. Mana znów zawiodła: nie ochroniła mieszkańców przed kulami. Potem zjawili się Hiszpanie i Anglicy. Przybysze mieli wspaniałe statki, świetne ubiory. Rapanujczykom iskrzyły się oczy na widok kapeluszy, kurtek, tkanin i wielu innych cudów, które tamci przywieźli. Wyspiarzy ogarnęła istna gorączka posiadania tych dóbr. Im namiętniej ich pożądali, tym bardziej odwracali się od moai. Wtedy zaczęli ściągać posągi z platform. Ci ludzie mieli w sobie monumentalny potencjał, dokonywali rzeczy wielkich, a potem zaczęli uganiać się za łachami przybyszów…

Mógłby Pan powiedzieć coś na temat pisma rongo-rongo?

To jest fenomen, który trudno zrozumieć! Jak to możliwe, że Rapanujczycy wymyślili pismo, skoro tylko w kilku miejscach na świecie ludzie samodzielnie stworzyli systemy notacji – i w przeciwieństwie do Wyspy Wielkanocnej nie były to izolowane na kuli ziemskiej zakątki? Dziś nie potrafimy tego pisma odczytać, ponieważ wszyscy mistrzowie pisma zginęli w niewoli, uprowadzeni przez łowców niewolników. Z tym faktem nie mogła się pogodzić Katherine Routledge, angielska badaczka, która jako jedna z pierwszych kobiet ukończyła studia na uniwersytecie w Oksfordzie. Podczas wizyty na wyspie w 1914 r. udało jej się dotrzeć do ostatniego żyjącego ucznia mistrza pisma. Chorował jednak na trąd i był umierający. Starzec nie zdążył wyjawić jej tajemnicy rongo-rongo – zabrał ją ze sobą do grobu.
Największym znawcą pisma przed zbliżającą się katastrofą cywilizacyjną – do której doszło na wyspie, jak wiemy, w 2 połowie XIX w. – był wódz o imieniu Nga’ara. Rongo-rongo było świętym pismem, zakazanym dla niewtajemniczonych. Znała go jedynie umysłowa elita wyspy. Garstka wybrańców. Tymczasem, co czyni Nga’ara, wódz-mędrzec? Zwołuje wielkie zgromadzenia wyspiarzy i stara się zapoznać z pismem niewtajemniczonych. Najwyraźniej przeczucie mówiło Nga’arze, że znajomość pisma może być niezwykle ważnym orężem w nadchodzącej walce o zachowanie historycznej pamięci Rapanujczyków. Niestety Nga’ara nie zdążył nauczyć ludu sztuki pisania i czytania… Druzgocące klęski, które niebawem spadły na wyspę, sprawiły, że ogromna większość tabliczek z pismem rongo-rongo przepadła. Na Rapa Nui nie zachowała się ani jedna. W różnych muzeach świata i w prywatnych zbiorach można doliczyć się zaledwie 23 tabliczek i kilku innych obiektów pokrytych charakterystycznymi inskrypcjami. To wszystko, co przetrwało po niezwykłym dziedzictwie rongo-rongo.

Wyspa Wielkanocna administracyjne należy do Chile. Jednak jej rdzenni mieszkańcy nie lubią Chilijczyków, nazywając ich pogardliwie Continentales. Z czego to wynika?

Wielu Rapanujczyków kwestionuje traktat z 1888 r., na mocy którego Chile zaanektowało wyspę i oddało ją w dzierżawę Kompanii Eksploatacyjnej. Ta zaś wyzuła mieszkańców (niedobitków po rajdach łowców niewolników) z ich rodzinnych gruntów i przekształciła posiadłość w jedno wielkie ranczo. Odtąd wyspa nie należała do Rapanujczyków, ale do hord owiec i bydła. Jej prawowici właściciele zostali stłoczeni w osadzie Hanga Roa, której nie mogli opuszczać bez zgody Kompanii. Na uzyskanie podstawowych praw obywatelskich musieli czekać do 1966 r. Dzisiaj Continentales już przewyższają liczbą Rapanujczyków. W biznesie turystycznym, w handlu stanowią dla miejscowych coraz poważniejszą konkurencję. Nowe luksusowe hotele, stawiane przez bogatych przybyszów, przejmują co zamożniejszych turystów. Wśród Rapanujczyków podnoszą się głosy żądające proklamowania niepodległości wyspy. Jednak nie wszyscy uważają, że zdobycie niepodległości wyszłoby im na korzyść. Silna zależność wyspy od metropolii nie podlega dyskusji. Chile zapewnia mieszkańcom dostawy żywności, opiekę zdrowotną, telekomunikację, loty na kontynent.
Ceny na wyspie są dość wysokie (niemal wszystko trzeba sprowadzać z kontynentu) turyści więc wpadają przeważnie tylko na kilka dni. Ale żeby głębiej poznać Rapa Nui, potrzeba czasu i dobrego przygotowania.

Za chwilę będziemy świętować Wielkanoc, której nieodłącznym elementem są jajka. Na Wyspie Wielkanocnej jest to również bardzo ważny symbol. Dlaczego?

Gdy okazało się, że mana dziedzicznych wodzów i poświęconych im posągów nie chroni wyspiarzy, przywódcy ci stracili autorytet. Wówczas zaczęto organizować wielki wyścig po jajko. Zawodnicy płynęli półtora kilometra do wysepki Motu Nui, gdzie każdej wiosny gniazdowały ptaki manutara, rybitwy czarnogrzbiete, zwiastuny wiosny i nowego życia. Śmiałek, który pierwszy znalazł gniazdo z jajem tego ptaka, zdobywał zaszczytny tytuł Człowieka-Ptaka. Zostawał on najważniejszą osobą na Rapa Nui przez rok, aż do kolejnych zawodów. A znalezione jajo było symbolem jego zwycięstwa i zdobytej władzy.

Był Pan na Wyspie Wielkanocnej, w momencie kiedy odbywał się tam festiwal Tapati. Co to jest za wydarzenie?

Tapati Rapa Nui, dosłownie „Tydzień Rapa Nui”, zapoczątkowano w latach 70. XX w. żeby wspierać tubylczą kulturę, dawne tradycje i zwyczaje. Tymi barwnymi pokazami żyje cała ludność przez 2 tygodnie (kiedyś był to tydzień) lutego każdego roku. Festiwal jest wielkim świętem rdzennej ludności. Tapati to współzawodnictwo w tańcach i śpiewie, to zmagania w różnych tradycyjnych zawodach sportowych, to wreszcie rywalizacja między dwiema wybranymi dziewczynami o tytuł królowej Tapati. Dodajmy, że ich występy są hymnem na cześć zjawiskowej urody, powabu i zalotności Rapanujek. Doprawdy, gdyby ułożyć listę zakątków świata z najwyższym odsetkiem pięknych kobiet – Wyspa Wielkanocna, w moim przekonaniu, zajęłaby czołowe miejsce!

Dziękuję za rozmowę.

Dziękuję.

 

Data publikacji: 26.02.2018 r.

 

 

Wielka wyprawa na maleńką Wyspę Wielkanocną

Żeby się tam dostać, trzeba pokonać bardzo długą i skomplikowaną trasę.

 

 

A cel podróży – na mapie świata to punkt wręcz mikroskopijny, wysepka zagubiona na oceanie – 3,7 tys. kilometrów od stałego lądu, a 2 tys. kilometrów od najbliższej zaludnionej wyspy. Jednak fenomenalna – głównie ze względu na setki tajemniczych, potężnych, skalnych posągów moai, które stworzyła niewielka społeczność. Ale nie tylko...

O tajemnicach Rapa Nui, nazwanej przez Europejczyków Wyspą Wielkanocną opowiadał Marek Fiedler – syn Arkadego (podróżnika i pisarza, autora m.in. „Dywizjonu 303”, „Ryby śpiewają w Ukajali” czy „Kanada pachnąca żywicą”), który był gościem 23. edycji „Radzyńskich Spotkań z Podróżnikami”. Towarzyszył mu syn Marek Oliwier, który wspólnie z ojcem odbył niezwykłą podróż na Wyspę Wielkanocną.

W ramach dwudniowej wizyty w naszym mieście podróżnik – zgodnie z tradycją - odsłonił swoją tabliczkę na Skwerze Podróżników oraz dwukrotnie spotkał się z mieszkańcami Radzynia. Także tradycyjnie na pamiątkę wizyty w Radzyniu burmistrz Jerzy Rębek wręczył podróżnikowi karykaturę autorstwa Przemysława Krupskiego, a Robert Mazurek – pamiątkowy medal „Radzyńskich Spotkań z Podróżnikami” potwierdzony certyfikatem.

Odpowiedni czas i miejsce na opowieść o Wyspie Wielkanocnej

Wieczorem 22 marca Marek Fiedler i jego syn Marek Oliwier gościli w radzyńskiej parafii Świętej Trójcy. Witając podróżników i przybyłych słuchaczy, gospodarz miejsca – ks. kan. Andrzej Kieliszek zwrócił uwagę, że jest to odpowiednie miejsce i czas na opowieść o Wyspie Wielkanocnej. Gości przedstawił Robert Mazurek – prezes Radzyńskiego Stowarzyszenia „Podróżnik” i dyrektor ROK.

Jak Fiedlerowie trafili na Wyspę Wielkanocną? Pomysł zrodził się dzięki jednemu eksponatowi znajdującemu się w Ogrodzie Kultur i Tolerancji przy Muzeum-Pracowni Literackiej Arkadego Fiedlera w Puszczykowie pod Poznaniem. Jest to 6,5-metrowy posąg – replika jednego z blisko tysiąca znajdujących się na Wyspie Wielkanocnej.

Przy okazji publiczność miała okazję zwiedzenia muzeum dzięki krótkiemu filmowi, prezentującemu jego bogate zbiory.

Również samą Wyspę Wielkanocną mogliśmy zwiedzić dzięki zaprezentowanemu reportażowi filmowemu autorstwa Marka i Marka Oliwiera z pobytu na Rapa Nui.

W trakcie filmu i po nim podróżnicy przekazali wiele intrygujących informacji o wyspie i jej mieszkańcach.

Pępek Świata, czyli Wielka Skała odkryta w Wielką Niedzielę

Skąd wzięła się jej nazwa? Gdzieś na przełomie XII i XIII wieku na wulkaniczną wyspę dotarli żeglarze  polinezyjscy. Nazwali ją Rapa Nui, czyli Wielka Skała. W wieku XVIII dotarli tam Europejczycy. Najpierw miejsce to przypadkowo odkryli Holendrzy, poszukujący legendarnego kontynentu południowego. Ponieważ dopłynęli tam w Niedzielę Wielkanocną – 5 kwietnia 1722 r., nazwali ją Wyspą Wielkanocną. – Jest jeszcze jedna nazwa wyspy – Pępek Świata – wyjaśniał Marek Fiedler. Przez sześć wieków na terenie ok. 160 km  (powierzchnia np. Poznania) Rapanujczycy żyli w zupełnej izolacji. Myśleli, że są sami na świecie. Społeczność stanowiła maksymalnie ok. 4 -5 tys. osób – to tyle co 25-30% mieszkańców Radzynia! Ci ludzie  nie tylko przetrwali w trudnych warunkach, ale i 2 stworzyli przynajmniej dwa fenomeny: własne pismo  (do dziś nie do rozszyfrowania) oraz blisko tysiąca budzących podziw i zdumienie posągów.

Kogo przedstawiają posagi? Jak i po co zostały wyrzeźbione? W jaki sposób skalne kolosy były transportowane z wnętrza wyspy i ustawiane na wybrzeżu? Kto je obalił? Przez kogo zostały ustawione do pionu?  Dlaczego wyspa pozbawiona jest drzew, jak sobie poradzili mieszkańcy ze zdobywaniem żywności, skąd czerpią słodką wodę na wyspie, która nie ma rzek i źródeł? – na te i inne pytania odpowiedzi padły najpierw w filmie i opowieści Fiedlerów.

Słuchając o Rapa Nui, miało się czasem wrażenie, że chodzi o jakąś planetę zagubioną w kosmosie…

Obecnie rdzennych mieszkańców jest ok. 2,5 tys., co stanowi ok. 50% ludności. Najprawdopodobniej przybyli  tu z jednej z Wysp Polinezyjskich. Na wyspie znajduje się jedna miejscowość Hanga Roa – w miejscu, gdzie jest dostępna bieżąca woda i gdzie zatrzymują się przybywający na wyspę turyści.

Tajemnicze posągi moai

Pokonują oni olbrzymią drogę głównie po to, by podziwiać tajemnicze moai. Okazuje się,  że nie stworzyli ich kosmici ani że nie przedstawiają bóstw. – Są to posągi władców, którzy – według wierzeń Rapanujczyków – władali nadprzyrodzoną mocą „mana” i w tej formie chcieli tę moc zatrzymać na wyspie – wyjaśniał Marek Fiedler. Ich skalne wizerunki stały na wybrzeżu, odwrócone w stronę lądu, by chronić mieszkańców wyspy przed wszelkim złem. Były rzeźbione w tufu – skale wulkanicznej. Tajemnicą dotąd jest, jak były transportowane na wybrzeże. Tubylcy twierdzili, że posągi same szły. No cóż, tu też nie było tajemniczych, kosmicznych sił. – Pavel Pavel - czeski inżynier w 1982 r. przeprowadził eksperyment, którym dowiódł, że zgrany zespół ludzi przy pomocy lin potrafi zmusić kamiennego olbrzyma do wędrówki w pozycji pionowej – opowiadał podróżnik.

Niestety, moc wodzów jakoby ukryta w posągach nie wystarczyła do obrony przed kataklizmami. Mieszkańców wyspy dosięgło ich wiele. Najpierw było to wyginięcie drzew. Już w XVI w. wyspa była ich pozbawiona. To oznaczało wystawienie ziemi na mocne nasłonecznienie i ostre wiatry.

Jak stwierdzili naukowcy, ta klęska była spowodowana nie tylko gospodarką ludzi, ale przede wszystkim przez plagę zawleczonych tu przez człowieka szczurów. Ich przysmakiem były owoce rosnących tam drzew. Z kolei dla człowieka szczury były – obok kur – głównym źródłem białka zwierzęcego.

Jak sobie poradzili z brakiem drzew? – Budowali tzw. kamienne ogrody: ziemię  na swoich działkach okrywali kamieniami, zostawiając tylko szpary dla kiełkujących roślin. Kamienie pomogły utrzymać wilgoć i odpowiednią temperaturę gleby (w dzień nagrzewały się na słońcu i oddawały ciepło w nocy). Wyspa została uratowana przed głodem – mówił Marek Fiedler.

Rapanujczycy tracili życie, pamięć historyczną i kulturową

Kolejną klęską było przybycie tu białego człowieka. Odpowiedzią na pierwsze, entuzjastyczne ze strony Rapanujczyków spotkanie z białym człowiekiem były… strzały Holendrów. Mieszkańcy wyspy fascynowali się cywilizacyjnymi zdobyczami Europejczyków, ale przez to stracili zaufanie do mocy swoich wodzów. Tym bardziej, gdy biały człowiek zaczął bezwzględnie eksploatować tubylców, porywając ich do niewolniczej pracy. Jednocześnie dziesiątkowały ich choroby zawleczone przez białego człowieka. Pełna izolacja od świata spowodowała, że nawet banalne dla nas infekcje stanowiły dla nich śmiertelne zagrożenie.

To wszystko spowodowało, że populacja mieszkańców w XIX w. spadła do 110 osób.

Rapanujczycy tracili życie, podróżnik podkreślił, że ludność wyspy traciła pamięć historyczną i kulturową – społeczność Wyspy Wielkanocnej zapomniała o swych osiągnięciach: o piśmie, którego do dziś nikt nie potrafi odczytać, o sposobach transportowania monumentalnych rzeźb…

Powyższe czynniki spowodowały, że miejscowi stracili zaufanie i wiarę w moc przodków. Czy to na znak rozczarowania, czy wskutek jakiegoś kataklizmu obalili wszystkie posągi. Straciwszy zaufanie do mocy dziedzicznych wodzów, wymyślili sposób na wyłonienie spośród siebie najlepszego: zaczęli urządzać zawody, które decydowały o tym, kto będzie wodzem. I tu pojawia się drugi motyw, który kojarzy nam się z naszymi świętami wielkanocnymi – jajko. To wyścig na sąsiednią wyspę, gdzie gniazdowały rybitwy czarnogrzbiete, zwiastuny wiosny i nowego życia, decydował, kto przez rok będzie władcą Rapa Nui. Śmiałek, który pierwszy tam dotarł i  zdobył jajo zostawał najważniejszą osobą na wyspie, otrzymywał tytuł „Człowieka Ptaka”. Znalezione jajo było symbolem jego zwycięstwa i zdobytej władzy.

W 1888 r. Chile podstępem zaanektowało wyspę, oddało ją do użytku kampanii eksploatacyjnej, rdzennych mieszkańców skupili w osiedlu-więzieniu, ogrodzonym murem. Resztę wyspy zmienili w pastwisko. Rapanujczycy dopiero w 1966 r. uzyskali prawa obywatelskie.

Jaka jest sytuacja mieszkańców Wyspy Wielkanocnej dzisiaj? Są silnie uzależnieni od kontynentu: stamtąd mają opiekę lekarską, żywność, zdobycze techniczne, a nawet – wodę pitną, tam oddają śmieci… Żyją głównie z turystyki. Przybyszy z szerokiego świata – jak przed wiekami wabią posągi.

Opowieść Marka Fiedlera do tego stopnia zaintrygowała słuchaczy, że po jej zakończeniu wręcz zasypali podróżnika pytaniami. Oczywiście nie zabrakło tłumu chętnych do nabycia książki i zdobycia autografu.

„Będziemy w całym kraju mówić o waszym skwerze”

Z rana 23 marca Marek Fiedler odsłonił swoją tabliczkę na Skwerze Podróżników w Radzyniu. Na uroczystość przybyli: Małgorzata Kiec – dyrektor bialskiej Delegatury Kuratorium Oświaty w Lublinie, Tomasz Stephan – wiceburmistrz Radzynia Podlaskiego oraz Adam Adamski – przewodniczący Rady Miasta Radzyń Podlaski.

– To wzruszająca dla mnie chwila. Będziemy w całym kraju mówić o waszym skwerze, za to że upamiętniacie na nim podróżników. To wspaniała rzecz i dlatego warto chwalić się nim – tuż po odsłonięciu swojej tabliczki powiedział Marek Fiedler.

Ostatnim etapem wizyty podróżnika w naszym mieście było spotkanie z młodzieżą w Radzyńskim Ośrodku Kultury.

Na 23. edycję „Radzyńskich Spotkań z Podróżnikami” zaprosił Burmistrz Radzynia Podlaskiego Jerzy Rębek, a także organizatorzy: Radzyńskie Stowarzyszenie „Podróżnik”, Radzyński Ośrodek Kultury oraz Szkolne Koło Krajoznawczo-Turystyczne PTTK nr 21 przy I LO w Radzyniu Podlaskim. Sponsorami wydarzenia byli: firma drGerard, Przedsiębiorstwo Usług Komunalnych i Przedsiębiorstwo Energetyki Cieplnej w Radzyniu Podlaskim. Patronat nad wydarzeniem objął ogólnopolski miesięcznik „Poznaj Świat”.

Anna Wasak

 

 

Data publikacji: 26.03.2018 r.

 

 

obraz001
obraz002
obraz003
obraz004
obraz005
obraz006
obraz007
obraz008
obraz009
obraz010
obraz011
obraz012
obraz013
obraz014
obraz015
obraz016
obraz017
obraz018
obraz019
obraz020
obraz021
obraz022
obraz023
obraz024
obraz025
obraz026
obraz027
obraz028
obraz029
obraz030
obraz031
obraz032
obraz033
obraz034
obraz035
obraz036
obraz037
obraz038
obraz039
obraz040
obraz041
obraz042
obraz043
obraz044
obraz045
obraz046
obraz047
obraz048
obraz049
obraz050
obraz051
obraz052
obraz053
obraz054
obraz055
obraz056
obraz057
obraz058
obraz059
obraz060
obraz061
obraz062
obraz063
obraz064
obraz065
obraz066
obraz067
obraz068
obraz069
obraz070
obraz071
obraz072
obraz073
obraz074
obraz075
obraz076
obraz077
obraz078
obraz079
obraz080
obraz081
obraz082
obraz083
obraz084
obraz085
obraz086
obraz089
obraz090
obraz091
obraz092
obraz093
obraz094
obraz095
obraz096
obraz097
obraz098
obraz099
obraz100
obraz101
obraz102
obraz103
obraz104

 

 

 

 

„Mała wielka Wyspa Wielkanocna”

Rok wydania: 2017

 

 

Wyspa Wielkanocna zdobyła światową sławę dzięki niesamowitym posągom moai. Stworzenie figury przeciętnej wielkości zajmowało około roku i wymagało gigantycznego nakładu pracy. Dlaczego Rapanujczycy porywali się na coś takiego? A potem wszystkie posągi obalili. Co ich skłoniło do uczynienia tego desperackiego kroku? Wyspa Wielkanocna to zakątek o dramatycznej i fascynującej historii, a także miejsce kryjące wiele niezwykłych tajemnic.

Wyspa Wielkanocna jest fenomenem, który stawia więcej pytań niż oferuje odpowiedzi. Marzyło nam się, by przeniknąć otaczające ją tajemnice. W tym celu wcielaliśmy się momentami a to w psychologa, a to w detektywa.

Marek Fiedler

Źródło: http://hitsalonik.pl/produkt/mala-wielka-wyspa-wielkanocna

 

„Siedzący Byk”

Rok wydania: 2006

 

 

Siedzący Byk żył w XIX wieku, a więc w okresie szczególnie burzliwym w dziejach plemion Ameryki Północnej. Jego bezkompromisowa postawa w walce z białymi najeźdźcami zjednała mu wielu zwolenników, ale i przysporzyła sporo zagorzałych wrogów.

Ktoś kiedyś powiedział, że bojownik, który przegrywa, jest przestępcą, ten zaś, który wygrywa staje się mężem stanu. Istotnie, jedni chcieli widzieć w Siedzącym Byku przestępcę, inni – przeciwnie – dostrzegali w nim moralnego zwycięzcę, natomiast on sam tak mówił o swych przeciwnikach: „Nigdy nie złamią mego ducha”.

Źródło: http://koronis.com.pl/

 

„Szalony Koń”

Rok wydania: 1988

 

 

W 1978 roku przed Muzeum-Pracownią Literacką Arkadego Fiedlera w Puszczykowie pod Poznaniem stanął pomnik Szalonego Konia, dzieło artysty rzeźbiarza Adama Jeziorzańskiego. Jakaś szczególna moc bije z oblicza wodza Dakotów, o którym badacze historii Indian północnoamerykańskich zgodnie mówią, że był najszlachetniejszym typem indiańskiego wodza na prerii, człowiekiem pełnym godności i spokoju, zarazem surowym i stanowczym, dla którego obrona własnego narodu przed zachłanną inwazją amerykańską była życiowym celem. Imię Szalonego Konia pozostaje wciąż przejmującym symbolem indiańskich cnót: męstwa, umiłowania nade wszystko wolności, a także symbolem indiańskiej martyrologii.

Postać Szalonego Konia od dłuższego czasu jest mi szczególnie bliska, postanowiłem więc ukazać polskim czytelnikom ciekawe, frapujące koleje jego życia oraz burzliwe dzieje plemienia Dakotów w XIX wieku.

Źródło: Wydawnictwo Poznańskie, 1988

 

„Ród Indian Algonkinów”

Rok wydania: 1984

 

 

Opowieść poświęcona plemieniu Algonkinów, które do dziś żyje pośrodku leśnych obszarów między Zatoką Hudsona a rzeką Świętego Wawrzyńca w Ameryce Północnej.

Źródło: Wydawnictwo Poznańskie, 1984

 

„Indiański Napoleon Gór Skalistych”

Rok wydania: 1982

 

 

Nabyłem rękopis Biegnącego Łosia ze szczepu Nezpersów. Ileż tam było frapujących wiadomości o tym szczepie, jakież to gruntowne źródło sensacyjnych wypadków z owych burzliwych czasów drugiej połowy XIX wieku! Wpadło mi do rąk wiele wiarogodnych dokumentów o historii Indian północnoamerykańskich, ale żaden nie wydał mi się tak autentyczny, tak tragiczny i tak kompromitujący okrutne metody tępienia Indian przez Amerykanów. Warto było nadać mu czytelną formę literacką i przedstawić niniejszą książkę czytelnikom, żądnym prawdy o bohaterskich Nezpersach.

Ze Wstępu Arkadego Fiedlera

Wielu generałów amerykańskich uzmysłowiło sobie, że Wódz Józef jest Napoleonem indiańskim, samorodnym geniuszem wojskowym. Zajęli się studiowaniem jego strategii wojennej. Wyniki swych prac z wielkim powodzeniem zaczęli wykorzystywać podczas wykładów w West Point, słynnej akademii wojskowej Stanów Zjednoczonych.

Fragment książki

Autorzy w bardzo atrakcyjnej dla Czytelnika formie uchronili od zapomnienia przejmującą historię cynizmu najeźdźców i heroizmu skazanych na przegraną gospodarzy tych ziem. Warto po nią znowu sięgnąć, pamiętając, że w tym czasie w cywilizowanej Europie Polska była wymazana z mapy...

Źródło: Wydawnictwo Poznańskie, 1982