Na Syberii alkohol pije się tak, jak u nas herbatę
Wywiad Roberta Mazurka z podróżnikiem Romualdem Koperskim
Ile jest teraz stopni na Syberii?
Na Syberii teraz panuje zima. Temperatury o tej porze roku spadają zazwyczaj do -40 stopni Celsjusza, ale zdarzają się też dużo niższe.
Syberia przeciętnemu Polakowi kojarzy się właśnie z zimnem. Dlaczego jako cel swoich podróży wybrał Pan ten rejon świata?
Wybrałem Syberię, gdyż jest to ciekawa kraina – bardzo rozległa i ze względu na surowy klimat dziewicza, jak dotąd niezbadana. Gdybyśmy popatrzyli na mapę świata, to nigdzie więcej nie znajdziemy tak olbrzymiego obszaru ziemi, o którym tak mało wiemy. Coś takiego spotkamy już tylko w tym rejonie świata.
To znaczy, że ma Pan w sobie duszę odkrywcy…
Każdy ją ma, a na pewno każdy mężczyzna, tylko u jednych się to uwidacznia, a u innych nie. Ktoś odnajduje się w biznesie, a ktoś inny w podróżowaniu po świecie. Zdecydowanie należę do tej drugiej grupy ludzi i jestem z tego powodu szczęśliwy.
Powiedzenie „Gość w dom – Bóg w dom” podobno ma tam prawdziwe odniesienie?
Przez 22 lata włóczęgi po Syberii nie zdarzyło mi się, żeby gdziekolwiek odmówiono mi gościny bądź noclegu we wsi. Ludzie wręcz prześcigają się w niesieniu pomocy przybyszom.
A skąd w tych ludziach tyle dobroci?
Z otoczenia i z drugiego człowieka, który daje dobry przykład. Na Syberii panuje prawdomówność, tam ludzie nie kłamią.
W swoich książkach pisze Pan, że na Syberii wielokrotnie spotkał Pan żyjącą historię…
Syberia jest o tyle ciekawym krajem, że wnikliwy reportażysta, gdziekolwiek się zatrzyma, ma gotowe historie. Jeszcze żyją ludzie, którzy pamiętają czasy terroru stalinowskiego. Bardzo chętnie o tym rozmawiają, opowiadają o losach zesłańców, pokazują związane z nimi miejsca. Poza tym, gdy u nas zapytamy przechodnia o ulicę, wytłumaczy, wskaże kierunek. Rosjanie mieszkający na Syberii nie tylko wytłumaczą nam, jak dotrzeć w konkretne miejsce, ale nas tam zaprowadzą. Historia Syberii jest złożona, ale przeważnie nikt tam źle nie wspomina nawet złych czasów.
W odróżnieniu od nas, Polaków…
Nam, Polakom, zawsze jest źle. Jako osoba podróżująca po świecie wiem, że jesteśmy tym, co widzieliśmy i gdzie byliśmy. Moim zdaniem ludzie powinni brać kredyty, żeby wyjechać, a nie żeby kupić samochód czy dom. To podróże czynią z nas ludzi, kształcą, z podróży powstają pomysły, przemyślenia – i pozwalają nam lepiej żyć. Gdy wracam do Polski z kolejnej podróży po Syberii, to cieszę się, że mam kran z wodą. Nikt z nas tego już nie docenia. Gdy ktoś przychodzi do mnie i chcę poczęstować go herbatą, to włączam czajnik elektryczny i robię mu herbatę z torebki. Natomiast jeżeli ktoś mnie pyta na Syberii, czy chcę herbatę, to zanim odpowiem, bardzo się zastanowię, bo mam świadomość jej wartości. Wiem, że syberyjskie zaproszenie na herbatę wiąże się najpierw ze złapaniem psów, które potem zostaną zaprzęgnięte do sań z metalową wanną. Syberyjczyk pojedzie nimi 1,5 km do rzeki. Tam narąbie lodu i wróci. Potem napali w piecu, postawi na nim wannę, by otrzymać wodę. Następnie wleje ją do czajnika i zagotuje. I dopiero potem sięgnie po herbatę, zrobi esencję, naleje jej i zaleje wodą. Wyobraźcie sobie Państwo, jak taka herbata smakuje! Jaki jest dla niej szacunek! A u nas? Założę się, że gdybyśmy teraz poszli na śmietnik, to znaleźlibyśmy tam kilogramy wyrzuconego jedzenia…
Czy to prawda, że na Syberii nikt nie osiedlał się dobrowolnie?
Na Syberii miejscowości nie powstawały na tej zasadzie, że ktoś przyjechał i powiedział: osiedlę się tu, będę rolnikiem i tutaj będę uprawiał ziemię. Nie. On został tutaj zesłany. Miejscowości syberyjskie to były najpierw gułagi, które dopiero po śmierci Józefa Stalina zostały zlikwidowane. Jednak koniec gułagów wiązał się tylko z tym, że zdjęto z nich drut kolczasty. Ludzie pozostali na miejscu. Powstałe w ten sposób miejscowości zazwyczaj nosiły nazwy gułagów. Na przykład dzisiejsza miejscowość Śnieżnyj to dawniej był gułag Śnieżnyj.
A Wierszyna, która uznawana jest za enklawę polskości?
Do tej miejscowości Polacy przyjechali za chlebem. Działo się to jednak za caratu – w 1910 r. – kiedy na świecie nie było jeszcze komunistów. Osiedlający się tam Polacy nie mieli pieniędzy na statek, który by ich zawiózł do Ameryki. Skusił ich wtedy ukaz carski, według którego każdy, kto w tamtym okresie zdecydował się osiedlić na Syberii, miał dostać zwrot kosztów podróży, ziemię, dom i określoną kwotę pieniędzy. Wielu Polaków rzeczywiście pojechało tam, jednak dostali jedynie tajgę do wykarczowania. Pierwsze lata żyli w ziemiankach, jednak szybko pobudowali sobie domy i zaczęli dobrze egzystować. To było prawdziwe Eldorado. Wówczas nie ropa stanowiła bogactwo kraju, ale futra zwierząt żyjących w tajdze i występujące tam minerały. Wszystko to na Syberii było za darmo, dlatego ludzie jechali tam i dorabiali się majątku. Polacy byli właścicielami kopalń złota, budowali domy towarowe, fabryki. To był zupełnie inny kraj, aż przyszła komuna.
Podobno syberyjski jadłospis składa się głównie z kawioru i łososi. Czy to prawda?
Nie. Oczywiście jest tam mnóstwo kawioru i ryb, ale oni się tym nie opychają na co dzień. Nie jest to dla nich rarytasem. Bardziej stanowią dla nich walutę przetargową, służącą do wymiany na produkty trudniej dostępne. Kawior i ryby mają tutaj za darmo i to w dużych ilościach, za to brakuje im cukru i mąki. Za słoik marmolady można tam dostać wiadro kawioru. Tak naprawdę na Syberii je się głównie dziczyznę oraz to, co im dostarcza tajga.
Pije się tam też dużo alkoholu…
Na Syberii alkohol pije się tak, jak u nas herbatę. Rosjanie zamieszkujący Syberię są genetycznie stworzeni do spożywania tego trunku. Oni nie mają w sobie genu odpowiedzialnego za rozkład alkoholu i nie popadają tak szybko w alkoholizm jak na przykład my. Jednak alkohol jest tam inaczej spożywany. U nas przeważnie jak zacznie się pić, to pije się już do końca. Rosjanie mieszkający na Syberii piją i potrafią dalej normalnie egzystować. Znam tam ludzi, którzy są na przykład sędziami. Gdy odwiedzam ich w przerwie w pracy, to oczywiście otwierają butelkę, którą wspólnie wypijamy. Następnie zakładają togę i idą dalej sądzić. U nas jest to niedopuszczalne.
Eksploruje Pan Syberię już ponad 20 lat. Jak zmieniła się ona na przestrzeni tego czasu?
Miasta zmieniły się na lepsze. Pobudowano wiele nowych dróg, pojawiły się przy nich stacje benzynowe i hotele. Jednak to wszystko ma miejsce na południu kraju, tam, gdzie jest kolej transsyberyjska. Dzisiaj samochodem osobowym można dojechać do Władywostoku, 20 lat temu nie można było dojechać chociażby do Nowosybirska. W tej dziedzinie kraj poszedł bardzo do przodu. Natomiast wieś syberyjska położona z dala od traktów wyludnia się. Wioski, które były sztucznie tworzone tylko po to, by kraj zagospodarować, już nie istnieją. Ekonomia wzięła górę.
A jak Pana zmieniła Syberia?
Syberia odcisnęła na mnie silne piętno. Przede wszystkim nie mam w sobie chciejstwa, jestem zdrowy i zadowolony z otaczającego mnie świata, przez co uważam się za bardzo bogatego człowieka.
Kilka lat temu założył Pan Fundację Romualda Koperskiego. W jakim celu?
Poprawy wizerunku Polski w Rosji i Rosji w Polsce.
Udaje się to Panu?
Po takich spotkaniach jak dzisiejsze w Radzyniu widać, że tak. W moim odczuciu radzyniacy opuścili salę z innym obrazem Syberii niż ten, jaki mieli, zanim tutaj przyszli. Może spodziewali się pieśni patriotycznych i widoku drutów kolczastych, a zobaczyli, że jest to kraj, w którym żyją normalni ludzie i gdzie jest piękna przyroda.
Poprzez swoje książki chce Pan też odkłamywać obrazki, które na co dzień możemy oglądać w telewizji…
Ja nie chcę odkłamywać, ja po prostu mówię, co było na tej Syberii i jak było. Media w tym temacie nie mają nic do powiedzenia. Zresztą nie mamy polskiego dziennikarstwa, nie mamy też żadnego polskiego medium poza kościelnymi. Każdy reportaż pokazuje czyjś punkt widzenia. Najwięcej o Rosji mają do powiedzenia ludzie, którzy w ogóle Rosji nie znają, albo politycy, którzy mało wiedzą. To jest złe i kiedyś odbije się nam czkawką.
Pochodzi Pan z rodziny o wieloletnich tradycjach muzycznych…
Tak, moi dziadkowie i rodzice wpoili mi zamiłowanie do muzyki. I nie był to tylko fortepian, ale też skrzypce i trąbka.
Jest Pan wykonawcą najdłuższego koncertu fortepianowego na świecie. Jak bije się taki rekord Guinnessa?
W tego typu przedsięwzięciach obowiązuje szczegółowy regulamin. W moim przypadku był to rekord, który został już wcześniej ustanowiony, do którego Księga Guinnessa wraz z poprzednim wykonawcą opracowali określone reguły. Za każdą godzinę grania przysługiwała mi jedna minuta odpoczynku. W ciągu czterech kolejnych godzin nie mogłem powtarzać repertuaru, wszystko musiało być koncertem, a nie jakimś tam plumkaniem. Miałem wyznaczonego opiekuna oraz została powołana specjalna komisja, która pilnowała przestrzegania regulaminu. W moim przypadku grałem na początku dwie doby, pospałem sobie pół godziny i znowu grałem dobę. Potem znowu miałem 24 minuty przerwy, po których grałem już do końca. Ostatecznie grałem 103 godziny i 8 sekund poprawiając węgierski rekord o dwie godziny.
Gratuluję tego wyczynu i życzę, by jak najdłużej nie został on pobity. Dziękuję za rozmowę.
Data publikacji: 04.12.2015 r.