Adam Jarniewski

urodził się w Elblągu, wychował w Miastku, germanistykę studiował w Poznaniu. Seria szczęśliwych przypadków sprawiła, że w 2006 roku zamieszkał w Sisimiut na Grenlandii, założył tam rodzinę i wiedzie spokojne życie tuż za kołem podbiegunowym. Pracuje jako nauczyciel w szkole średniej. Jego pasje to przede wszystkim przebywanie na łonie natury oraz wędkarstwo. Publikuje m.in. w czasopiśmie „Zew Północy”. Swoje wrażenia z pierwszych lat spędzonych na największej wyspie świata opisał w książce „Nie mieszkam w igloo. Dekada życia na Grenlandii” (2018). W 2021 roku ukazała się jego druga pozycja, tym razem skierowana do dzieci i młodzieży. W „Listach z Grenlandii. Na arktycznym szlaku” w rolę narratorki wciela się najstarsza córka autora, która zabiera swoich polskich rówieśników w podróż po Arktyce. Adam prowadzi profil Poznaj Grenlandię (FB, Instagram, YT), na którym szczerze relacjonuje bolączki i radości polarnego życia.

 

 

 

 

Wyrusz na Grenlandię z Adamem Jarniewskim

Radzyński Ośrodek Kultury i działające przy nim Radzyńskie Stowarzyszenie „Podróżnik” zapraszają na spotkanie z Adamem Jarniewskim pt. „Grenlandia – jak tam żyć?”. Wydarzenie odbędzie się w Miejskiej Bibliotece Publicznej im. Zenona Przesmyckiego w Radzyniu Podlaskim (ul. Armii Krajowej 5) w ramach 43. edycji „Radzyńskich Spotkań z Podróżnikami”. Początek w czwartek 8 grudnia o godz. 18.00. Wstęp wolny.

 

 

– Na Grenlandię przeprowadziłem się w 2006 roku i bardzo długo uczyłem się życia na tej wyspie. Kiedy przyjechałem jako absolwent poznańskiej germanistyki nie posiadałem praktycznie żadnych umiejętności przydatnych do w miarę normalnego funkcjonowania w miejscu tak różnym od tego, gdzie dorastałem. Nie miałem ani pracy, ani zielonego pojęcia co tam można robić. Wiedziałem za to, że wkrótce zostanę ojcem – mówi Adam Jarniewski. – Od tamtej pory wiele się wydarzyło. Chyba sporo się nauczyłem, oprócz czysto praktycznych rzeczy jak polowanie i przemieszczanie się po bezludziu, przekonałem się jak wielkie znaczenie ma szacunek do sił natury i doceniłem pozytywy ograniczonych wyborów – dodaje gość „Radzyńskich Spotkań z Podróżnikami”.

– Spotkanie z Adamem Jarniewskim okraszone będzie licznymi fotografiami i filmami, które ukażą grenlandzką codzienność. Będzie to opowieść o życiu wśród Grenlandczyków, próbie asymilacji na największej wyspie świata i wyzwaniach, które czekały na podróżnika – dodaje Robert Mazurek, dyrektor Radzyńskiego Ośrodka Kultury.

Adam Jarniewski urodził się w Elblągu, wychował w Miastku, germanistykę studiował w Poznaniu. Seria szczęśliwych przypadków sprawiła, że w 2006 roku zamieszkał w Sisimiut na Grenlandii, założył tam rodzinę i wiedzie spokojne życie tuż za kołem podbiegunowym. Pracuje jako nauczyciel w szkole średniej. Jego pasje to przede wszystkim przebywanie na łonie natury oraz wędkarstwo. Publikuje m.in. w czasopiśmie „Zew Północy”. Swoje wrażenia z pierwszych lat spędzonych na największej wyspie świata opisał w książce „Nie mieszkam w igloo” (2018). W 2021 roku ukazała się jego druga pozycja, tym razem skierowana do dzieci i młodzieży. W „Listach z Grenlandii” w rolę narratorki wciela się najstarsza córka autora, która zabiera swoich polskich rówieśników w podróż po Arktyce. Adam prowadzi profil Poznaj Grenlandię (FB, Instagram, YT), na którym szczerze relacjonuje bolączki i radości polarnego życia.

Na „Radzyńskie Spotkania z Podróżnikami” zaprasza Burmistrz Radzynia Podlaskiego Jerzy Rębek oraz Starosta Radzyński Szczepan Niebrzegowski, a także organizatorzy: Radzyński Ośrodek Kultury i działające przy nim Radzyńskie Stowarzyszenie „Podróżnik”. Sponsorami wydarzenia są: firma drGerard, Nadleśnictwo Radzyń Podlaski, Przedsiębiorstwo Usług Komunalnych oraz Przedsiębiorstwo Energetyki Cieplnej w Radzyniu Podlaskim. Patronat nad spotkaniem objął ogólnopolski miesięcznik „Poznaj Świat”, portal Kocham Radzyń Podlaski, Telewizja Radzyń, Biuletyn Informacyjny Miasta Radzyń oraz Informator Powiatowy.

 

Data publikacji: 21.11.2022 r.

 

 

Grenlandii bardzo trzymają się stereotypy

Wywiad Roberta Mazurka z Adamem Jarniewskim, autorem książek „Nie mieszkam w igloo” i „Listy z Grenlandii”

 

 

Twoja przygoda z Grenlandią, która trwa już ponad dekadę, to seria czystych przypadków i spontanicznych decyzji. Jak trafiłeś do tego jedynego w swoim rodzaju miejsca?

Tak, na Grenlandii mieszkam od 16 lat. Studiowałem w Poznaniu filologię duńską, dostałem stypendium i trafiłem do Danii na Uniwersytet Ludowy. Tam już pierwszego dnia moją uwagę zwróciła dziewczyna o egzotycznej, hawajskiej urodzie. Dużo czasu minęło, zanim się lepiej poznaliśmy. Okazało się, że Birthe pochodzi z Grenlandii.

Stypendium się skończyło, ukochana została w Danii, ja wyjechałem pracować do Anglii. To było ciężkie rozstanie, ale udało się nam utrzymać kontakt. Z czasem Birthe wróciła do swego rodzinnego domu, a ja nie brałem wtedy jeszcze pod uwagę możliwości zamieszkania w jakimś 5-tysięcznym miasteczku na końcu świata. Mój tok myślenia zmienił się, gdy pewnego marcowego poranka spojrzałem na telefon komórkowy, który pokazał kilkanaście nieodebranych połączeń z numerem zaczynającym się od +299. Tego dnia dowiedziałem się, że za kilka miesięcy zostanę ojcem. Wyruszyłem do Sisimiut. Przyjechałem tu w czerwcu 2006 roku i tak zostałem.

Co było dla ciebie najtrudniejsze po przeprowadzce na Grenlandię?

Wiele rzeczy było trudnych, to przecież przeprowadzka w zupełnie inny klimat, dosłownie i w przenośni. Najtrudniejsze były chyba kwestie kulturowe, sposób życia na największej wyspie świata. Do pogody łatwiej się było przyzwyczaić. Jak przyjeżdżasz na Grenlandię, nikt nie daje ci „instrukcji obsługi” tego miejsca, ludzie oczekują raczej, że wiesz, jak oprawić fokę czy renifera, jak jeździć skuterem śnieżnym. Wszyscy myślą, że potrafisz się zachować, będąc pasażerem na psim zaprzęgu oraz na przyjęciu urodzinowym, które tutaj odbywa się na zupełnie różnych zasadach niż przyjęty w Polsce model „u cioci na imieninach”.

Na akceptację oczywiście trzeba sobie zapracować. Na Grenlandii jest spory przepływ siły roboczej, szczególnie z Danii, więc nikt nie traktuje cię poważnie ani nie inwestuje w znajomość z tobą, zanim nie okaże się, że zostajesz na dłużej. Coś w rodzaju wrodzonej odporności na zawieranie przyjaźni, której uczysz się na własnych błędach.

W książce „Nie mieszkam w Igloo” napisałeś, że w polowaniach odnalazłeś samego siebie i to one pozwoliły ci przetrwać trudny okres w nowym otoczeniu. Możesz tę myśl rozwinąć...

Hmm, nie wiedziałem, że mam na ten temat tak głębokie przemyślenia. Nie da się opowiadać o Grenlandii bez wspominania polowań, to integralna część naszej codzienności. Był to bez wątpienia jeden z ważniejszych elementów asymilacji. Polska i Grenlandia pod tym względem to dwa różne światy. Statkiem z Danii co tydzień przypływają artykuły spożywcze. Są warzywa i owoce, mrożonki. Również mięso. Asortyment nie zawsze jest bogaty, a ceny wysokie. Czasem, gdy drogę morską odetnie lód, brakuje nawet podstawowych produktów, ale nigdy nie jest tak, że jesteśmy zdani tylko na polowania. Strzelanie do zwierząt wynika z wielowiekowej tradycji. W Polsce ani ja, ani nikt z mojej rodziny nigdy nie polował, a tu stało się to naturalne. Wchodzisz do pokoju nauczycielskiego, wszyscy rozmawiają o polowaniu na renifery: Gdzie byłeś? Ile upolowałeś? A jakie były? Grube? Niegrube? A jaki kaliber? To przychodzi naturalnie i zaczynasz tym żyć.

O Grenlandii krąży wiele stereotypów – chociażby takie, że jeździ się tam głównie psimi zaprzęgami i mieszka w igloo. Czy to naprawdę stereotypy?
Tak, Grenlandii bardzo trzymają się stereotypy. Psie zaprzęgi to dziś głównie rekreacja, a w igloo nigdy nie mieszkano. Ze stereotypami na temat Grenlandii spotykam się za każdym razem, kiedy jestem w Polsce. Igloo jest jednym z nich. Mieszkamy oczywiście w domach, które najczęściej są budowane z drewna. Mamy centralne ogrzewanie, prąd i internet. Pod niektórymi względami to Polska musi równać do Grenlandii, a nie odwrotnie. Mówię tu nie tylko o technologii, ale i o kwestiach światopoglądowych. Grenlandia to dziś rozwinięty kraj, czasy Anaruka już dawno minęły. Trzeba jednak dodać, że ze względu na położenie geograficzne, demografię (56 tys. ludzi na powierzchni 2 mln km kwadratowych) i surowy klimat kraj ten musi podołać wielu wyzwaniom i ten fakt należy zrozumieć, zanim zaczniemy oceniać stosowane tu rozwiązania.

Nazwa wyspy oznacza „zielony kraj”. Nie jest to przypadkiem „delikatne” nadużycie?

Tak, Grenlandia to nazwa „marketingowa” nadana przez Eryka Rudego, by ściągnąć osadników na tę skutą lodem wyspę. Z rzeczywistością ma mniej więcej tyle wspólnego, co reklamy leków w polskiej telewizji.

Jesteś nauczycielem w grenlandzkiej szkole. Czym różni się ona od tej w Polsce?

Praktycznie całe moje nauczycielskie doświadczenie zdobyłem na Grenlandii, dlatego porównywać mogę głównie z perspektywy ucznia polskiej szkoły. Po pierwsze, to zupełnie inny system edukacji oraz inne podejście do niektórych przedmiotów. Od nauczycieli w szkole podstawowej, w której zostałem początkowo zatrudniony, wymaga się nauczania kilku przedmiotów. Dlatego na moim pierwszym planie lekcji znalazła się m.in. religia. A to nie była jedyna niespodzianka, która czekała na mnie w Nalunnguarfiup Atuarfia czyli „Szkole nad jeziorem”.

Podejmując tę pracę musiałem również przedefiniować sobie rolę nauczyciela, jaką pamiętałem z polskiej szkoły. Jest ona na Grenlandii na pewno mniej „autorytarna”. Uczniowie mówią do ciebie po imieniu, do tego Grenlandczycy często zwracają się bardzo bezpośrednio. Trochę czasu zajęło mi zrozumienie różnic w sposobie komunikacji, Grenlandczycy mają bardzo bogaty język ciała i spora część rozmowy odbywa się bez użycia słów. Z perspektywy czasu wydaje mi się, że rozpoczęcie pracy w szkole już kilka tygodni po przyjeździe było rzuceniem się na dość głęboką wodę. Ale jakoś wypłynąłem i tak sobie dryfuję do dzisiaj. A jako nauczyciel irytować się chyba czasem muszę, choć Grenlandia nauczyła mnie, że niektóre problemy łatwiej rozwiązać przy użyciu humoru niż frustracji.

Wędzony renifer czy surowa skóra wieloryba to z pozycji Europy potrawy dość egzotyczne. Często królują tam na stołach?

Z renifera akurat najczęściej robi się zupę lub pieczeń, a zamiast wędzenia suszy się mięso. To bardzo pospolite mięso, szczególnie w południowo-zachodniej części wyspy. Mattak, czyli podawana na surowo skóra wieloryba jest przysmakiem jedzonym najczęściej podczas przyjęć.

Najbardziej grenlandzkie danie to...

Chyba zupa z foki.

Opowiesz o niej – jak się ją robi i jak smakuje?

W konsystencji przypomina krupnik, ale ma dużo mocniejszy, lekko tranowy smak. Nie jestem specjalistą w opisywaniu smaków, trzeba by poczęstować Makłowicza albo Gesslerową.

Po co Grenlandczykom elektryczne zamrażarki? W ogóle po co im zamrażarki?!

Zamrażarka jest ważną częścią wyposażenia AGD i to na nią wydałem część mojej pierwszej wypłaty. To może wydawać się dziwne w kraju, gdzie przez ponad pół roku panuje zima; ja sam byłem nie do końca przekonany, ale w końcu uległem perswazjom mojej partnerki. Szybko okazało się, że bez zamrażarki bardzo ciężko tu żyć.

Statek towarowy przypływa do Sisimiut raz w tygodniu, a jak okoliczne wody skuje lód, to nawet rzadziej. Spora część produktów, które spożywamy, to mrożonki. Mrożone można tu kupić prawie wszystko, moje córki uwielbiają np. mrożone jogurty, które są dość powszechnym przysmakiem grenlandzkich dzieci. Poza tym w zamrażarce przechowujemy to, co sami upolujemy i złowimy, mięsa i ryb praktycznie nie kupujemy w sklepie. I nie jesteśmy jedynymi, którzy żyją w ten sposób. Zaopatrywanie się w mięso i ryby na własna rękę to ciągle ważny element życia na Grenlandii.

Czy obrzędy i tradycje związane ze świętami Bożego Narodzenia mocno różnią się na Grenlandii?

Cały grudzień w Sisimiut jest bardzo nastrojowy, domy są przyozdobione, a w pierwszą niedzielę adwentu do dzieci zebranych przed ratuszem zjeżdża Mikołaj z prezentami.

Tegoroczne święta spędzimy oczywiście w rodzinnej atmosferze. Od kilku lat cała rodzina mojej partnerki na Wigilię zbiera się u nas w domu. Zjemy zapewne pieczeń z renifera, którego upolowaliśmy latem. Nie zabraknie żartów o Rudolfie oraz wspomnień z długiego polowania, które jest tu pewną formą spędzania czasu razem. Dzieci nie muszą czekać na pierwszą gwiazdkę, gdyż w tym okresie praktycznie nie robi się widno. Prezenty rozlokowywane są nad ranem, przez cały dzień odwiedzają nas też dzieci rodziny i znajomych, by odebrać swoje prezenty. Zapewne pojawią się nieco zawstydzeni kolędnicy, a wieczorem można iść na pasterkę. Kościół w Sisimiut jest drewniany i ma wspaniałą akustykę. Na deser, zgodnie z tradycją, zjemy duński „ris ala mande”, czyli ryż gotowany na mleku, wymieszany z bitą śmietaną i posiekanymi migdałami. Jeden z nich wrzuca się w całości, a na szczęściarza, który go znajdzie, czeka dodatkowy prezent.

W pierwszy dzień świąt tradycyjnie je się popołudniowy bufet, my zapewne zjemy u mojej teściowej, a 26 grudnia najczęściej spotyka się z przyjaciółmi. Od rodziny też trzeba odpocząć.

W Katarze rozgrywany jest właśnie mundial. Grenlandczycy są fanami piłki nożnej?

Tak, i mimo postkolonialnej przeszłości, większość z nich będzie kibicowała reprezentacji Danii.

A jak wygląda lato na Grenlandii?

Przede wszystkim panuje dzień polarny tzn. nie robi się ciemno. To bardzo specyficzne zjawisko, do którego trzeba się przyzwyczaić. Do tego lato jest krótkie, w Sisimiut gdzie mieszkamy, ostatni śnieg w interiorze topnieje z końcem maja, a na początku września znowu przykrywa okoliczne szczyty. Temperatura rzadko przekracza 10 stopni, ale w porywach może dojść nawet do 20. Jak ktoś nie lubi upałów, to Grenlandia jest ziemią obiecaną.

Jednym z grenlandzkich obrazków są kolorowe domy. To tylko urozmaicenie szarej codzienności?

Dziś tak, ale kiedyś wszystkie kolory miały swoje funkcje, na przykład na żółto malowane były budynki służby zdrowia. Dzisiaj każdy może wybrać, na jaki kolor maluje swój dom.

„Kaffemik” dosłownie oznacza „daj mi kawy” i na Grenlandii jest fenomenem. Dlaczego?

Jest to przechodnia impreza, na którą zaprasza się znajomych, a w mniejszych osadach – wszystkich mieszkańców. Nietaktem jest niepojawienie się choć na chwilkę, szczególnie, gdy zostaliśmy zaproszeni osobiście. Kaffemik organizuje się przeważnie z okazji urodzin, do których Grenlandczycy przywiązują bardzo dużą wagę. Powodem do świętowania są jednak również rocznice, pierwszy dzień szkoły, a ci bardziej lubiący spotkania w większym gronie organizują go nawet w dzień zapisania pięcioletniego dziecka do szkoły.

Dość ważny jest kaffemikowy savoir vivre, który różni się nieco od tego przyjętego w Polsce. Jak już wspomniałem, jest to impreza przechodnia, a zapraszający podaje tylko czas jej rozpoczęcia i zakończenia. Z tego też powodu nie jesteśmy zobligowani do pojawienia się na konkretną godzinę, wystarczy, że zmieścimy się w podanym przedziale czasowym. To, jak długo zostaniemy, zależy od tego, jak blisko jesteśmy spokrewnieni lub zaprzyjaźnieni z organizującą kaffemik rodziną oraz od liczby obecnych gości. Po przyjściu należy usiąść do stołu, a jeśli nie ma wolnych miejsc, poczekać chwilę, aż któryś z gości je zwolni. Gospodarz najprawdopodobniej zaserwuje nam kawę i ciasto, czasem skosztować można również grenlandzkich przysmaków jak suszona ryba, krewetki lub krab. Kiedy skończymy jeść, a w przedpokoju widzimy nowych gości, należy ustąpić im miejsca.

Podobno powiedzenie komuś „śmierdzisz” nie jest tam obraźliwe...

Tak, ale tylko dzień przed urodzinami. Dawniej na Grenlandii rzadko zażywano kąpieli, mówiło się, że robi się to jedynie w dzień urodzin. Dlatego dzień przed zapach był najmniej przyjemny. Stąd tradycja, że dzień przed urodzinami mówi się do solenizanta, że śmierdzi. Nieco mnie to zdziwiło, kiedy usłyszałem tak zdecydowaną deklarację po raz pierwszy.

Za czym najbardziej tęsknisz, mieszkając na Grenlandii?

Życie na Grenlandii jest dość specyficzne. Żyjemy tu w odizolowanych od siebie miasteczkach i chociaż jest sporo perspektyw spędzania wolnego czasu, to czasem brakuje tej możliwości wybrania się na długi weekend do innego kraju. Tak po prostu dla małej odmiany. Połączenia lotnicze są bardzo drogie, a przez częste opóźnienia podróżowanie jest dość czasochłonną rozrywką. Brakuje też czasem typowo polskiego jedzenia, chociaż na grenlandzką kuchnię nie narzekam.

Dziękuję za rozmowę i do zobaczenia w Radzyniu Podlaskim...

Dzięki, do zobaczenia.

 

Data publikacji: 5.12.2022 r.

 

 

Grenlandia – jak tam żyć?

Gościem 43. edycji „Radzyńskich Spotkań z Podróżnikami” był Adam Jarniewski, który od 2006 roku mieszka na Grenlandii. Spotkanie odbyło się 8 grudnia w Miejskiej Bibliotece Publicznej.

 

 

Na wstępie gość opowiedział, jak trafił na Grenlandię. Nie jest typem wędrowca. W wielkim skrócie można powiedzieć, że w 2006 roku podążył tam za ukochaną, poznaną podczas studiów ze skandynawistyki. Zamieszkali w jej rodzinnym mieście Sisimiut. Obecnie tworzą szczęśliwą rodzinę, mają trzy córki.

Gdy północ stała się modna, zaczęły się pojawiać artykuły, programy w telewizji, obraz tam ukazany wydawał mu się niepełny, wykrzywiony, dlatego zaczął prowadzić blog „Poznaj Grenlandię” na Facebooku i Instagramie. Wydał dwie książki: „Nie mieszkam w igloo. Dekada życia na Grenlandii” i „Listy z Grenlandii”. Ta druga skierowana jest do dzieci i młodzieży. Z jego udziałem powstał też duży projekt – zrealizowany przez Jakuba Witka film „Zwykłe życie”, który można oglądać na YouTube.

Na końcu świata

Aby zrozumieć, jak się żyje na Grenlandii, trzeba poznać jej warunki geograficzne i klimatyczne, bo to one determinują życie mieszkańców.

Grenlandia to największa niekontynentalna wyspa. Jej powierzchnia jest siedmiokrotnie większa od Polski – wynosi ponad 2 miliony km2. Wnętrze wyspy to lądolód, który zajmuje 85% powierzchni Grenlandii. Do zamieszkania nadaje się pozostałe 15% – ok. 300 tys. km2. Jest to powierzchnia porównywalna z powierzchnią Polski, ale zamieszkuje ją jedynie 56 tys. osób. Na Grenlandii jest 13 miejscowości z liczbą mieszkańców powyżej 1 tysiąca, nie są one połączone siecią dróg lądowych. Po lądzie, górzystym, poprzecinanym fiordami poruszanie się jest trudne, wręcz niemożliwe. Stąd też podstawowy środek lokomocji do przemieszczania się między miejscowościami to samolot. Bilety są bardzo drogie, loty czasami mają opóźnienia nawet 2 dni. Największe miasto i stolica – Nuuk jest mniej więcej wielkości Radzynia (15,5 tys. mieszkańców). Dodać należy, że Grenlandia to autonomiczne terytorium zależne od Danii.

Mała metropolia

Od 2006 roku na stałe mieszka w rodzinnym mieście żony – Sisimiut, które jest drugim pod względem wielkości miastem Grenlandii, można powiedzieć – grenlandzką metropolią, choć liczy zaledwie... 5,5 tys. mieszkańców. – Jednak jest tu wszystko, co potrzebne do życia – twierdzi Adam Jarniewski. W niewielkim – z naszej perspektywy miasteczku – są różne instytucje charakterystyczne dla dużych miast. Mieści się: lotnisko, dom kultury z kinem, dwie szkoły podstawowe, każda po ok. 500 uczniów, szkoła średnia i zawodowa, w której można zdobyć zawód cieśli, malarza, hydraulika, obok – szkoła dla górników, a także szycia strojów narodowych. Na uczelni można zdobyć zawód inżyniera arktycznego.

W mieście jest starówka, są dwa kościoły, szpital na 20 łóżek, zatrudniający 4 lekarzy (ciężej chorzy są transportowani do stolicy albo do Danii), obok – cmentarz. Znajduje się tam bank, centrum handlowe, siłownie, butik, księgarnia i stadion ze sztuczną nawierzchnią. W centrum położony jest port, obok przetwórnia ryb i krewetek.

Przy niewielkiej liczbie mieszkańców czymś normalnym jest monopol: – Mamy jedną linię lotniczą, jednego operatora telefonii i Internetu, 2 mechaników – lepiej się z nimi nie konfliktować – żartował Adam Jarniewski. Mówił też o skutkach ocieplenia, które odczuwalne jest na Grenlandii. – Topnieje wieczna zmarzlina pod ziemią, rozpadają się drogi, budynki, na stadionie latem zbiera się woda, a to jest problem, bo gra w piłkę jest bardzo popularna na Grenlandii. Gość „Spotkań” pokazał zdjęcia stadionu z naturalnymi trybunami umiejscowionymi w skałach.

Energia elektryczna i część ogrzewania pochodzą z elektrowni wodnej, część ciepła – ze spalarni odpadów. Woda płynie z wyżej położonych jezior. Wszystkie produkty, oprócz mięsa i ryb, sprowadzane są na Grenlandię statkami. Dostawy są w miarę regularne, pod warunkiem, że morze nie zamarznie. Gdy się to stanie, trzeba na nie długo czekać. W cierpliwość trzeba się uzbroić, gdy np. nastąpi jakaś awaria i potrzebne są części zamienne do maszyn i urządzeń. Statki przypływające na Grenlandię z produktami zabierają na pokład ryby i krewetki. To ich sprzedaż tworzy dochód wyspy. Nawet przy braku dostaw Grenlandczykom głód nie grozi. – Każdy szanujący się Grenlandczyk dba o zapasy mięsa na zimę, poluje na renifery i ptactwo morskie, łowi ryby – dorsze, halibuty zębacze. Na wyprawach śpią na łódkach, mięso reniferów dźwigają kilometrami na plecach do domu. Potem sami je umiejętnie oprawiają, zanim zapełnią nimi zamrażarki. Trud poniesiony przy zdobywaniu pożywienia uczy szacunku do tego, co na talerzu. Grenlandczycy nie wyrzucają jedzenia – mówił Adam Jarczewski.

Po tym wstępie Adam Jarniewski zaprezentował film pokazujący życie codzienne na Grenlandii, w każdej z czterech pór roku – począwszy od jesieni. – Istnieje wiele stereotypów o Grenlandii, rozbijemy część z nich – zapowiedział przed projekcją. Powiedział też: – Życie na Grenlandii pod wieloma względami nie różni się od naszego życia... Tylko widok z okna jest inny.

Trudno napisać tu o wszystkim, ale o kilku aspektach życia, tych innych od naszych – warto.

Cztery pory roku

Pierwszy śnieg pojawia się w październiku, w listopadzie fiord zamarza, zaczynają się wichury. Dzień staje się krótki. Śniegu jest za mało, by korzystać z psich zaprzęgów czy skuterów śnieżnych.

Sisimiut leży 40 km na północ od koła podbiegunowego, w najkrótsze dni słońce nie wychodzi nad horyzont. Nie ma dnia ani nocy – na niebie całą dobę jest poblask jak po zachodzie lub wschodzie lub przed wschodem słońca. Grudzień mija pod znakiem przygotowań i celebracji Świąt Bożego Narodzenia. W centrum pojawia się choinka, całe miasto jest pięknie przystrojone, w pierwszą niedzielę Adwentu pojawia się Mikołaj, który zapala choinkę i rozdaje prezenty. – Potem rodzinnie idziemy do teściowej jeść renifery, które wcześniej upolowaliśmy – opowiada gość spotkania. Aby Grenlandczycy mogli godnie świętować, wypłaty styczniowe otrzymują 20 grudnia. Pojawia się dużo śniegu, co generuje miejsca pracy, dlatego też śnieg nazywany jest białym złotem. Długie noce rozświetlane są zorzą polarną.

Najzimniejszym miesiącem jest luty. Temperatury spadają poniżej 20 stopni Celsjusza, fiordy zamarzają, lód kładzie się na zatokę, zamarza nawet otwarte morze. – Życie jednak się toczy dalej, trzeba mieć tylko odpowiednie ubranie. Dzieci są zahartowane, w przedszkolu śpią w wózkach na dworze, dopóki temperatura nie spadnie poniżej -20 stopni – mówił Adam Jarniewski. Pojawiają się wyzwania arktycznego życia. W takiej temperaturze, jak się uda uruchomić silnik diesla, to chodzi cały dzień, czasem zamarzają rury grzewcze.

W marcu dni się wydłużają – co tydzień o godzinę, robi się ciepło – do 10 stopni. – To dobry czas na uprawianie narciarstwa, wokół Sisimiut jest kilkadziesiąt kilometrów tras narciarskich. Dzieci dużo czasu spędzają na powietrzu, jeżdżą na sankach. Gruba warstwa śniegu powoduje, że wyjeżdżają psie zaprzęgi – opowiada Adam Jarniewski. W zaprzęgu biegnie minimum 10 psów, których utrzymanie jest drogie i czasochłonne, prowadzenie stada wymaga wiedzy i doświadczenia, dlatego coraz częściej zastępują je skutery śnieżne.

Maj – u nas najpiękniejszy miesiąc – na Grenlandii to czas roztopów, wszechobecnej śnieżnej brei. W czerwcu otwierają się szerokie, żywe potoki, które utrudniają poruszanie się. Całą dobę jest widno, co z kolei utrudnia zasypianie. – Dzień polarny wielu gorzej znosi jak noc polarną – mówi gość „Spotkań”.

Lato to także koniec roku szkolnego. Wakacje w szkole podstawowej dostosowane są do terminów polowań, służą gromadzeniu zapasów, stanowią one integralną część życia na Grenlandii. Wyprawiają się na nie całe rodziny z dziećmi, Rząd podtrzymuje tradycje, aby mieszkańcy Grenlandii wykorzystywali własne zasoby.

Adam Jarniewski pracuje w Sisimiut jako nauczyciel. Podkreśla, że w szkole jest bardzo praktyczne podejście do przekazywanej wiedzy. Na fizyce np. na konie mechaniczne przeliczają siłę psów, zastanawiają się, jak je rozstawić w zaprzęgu, na biologii zajmują się właściwościami izolacyjnymi skóry psów, na wychowaniu fizycznym pływają kajakami. Na maturze zdają 10 przedmiotów – pięć wybranych przez ucznia i pięć wylosowanych.

W szkole średniej nierzadkie są przypadki uczniów w wieku ok. 30 lat, matek z dziećmi. Najpierw pracują, zakładają rodziny, potem robią maturę. Inne jest też podejście nauczyciela – ważna jest relacja, bliski kontakt z uczniem, nie surowość i dyscyplina.

Czy Grenlandia budzi zainteresowanie? Chyba tak, bo jak stwierdził Adam Jarczewski, mimo surowych warunków klimatycznych, kwitnie tam turystyka. Na wielkich statkach jednorazowo do 5-tysięcznej miejscowości przybywa 2,5 tys. osób. Jednakże dla Grenlandczyków to żadna korzyść. – Turyści mają ze sobą jedzenie, zostawiają śmieci. Czasem wykupują wycieczki.

Spotkanie zakończyło się jak zawsze wręczeniem gościowi spotkania dwóch pamiątek: medalu „Radzyńskich Spotkań z Podróżnikami” i karykatury.

Na „Radzyńskie Spotkania z Podróżnikami” zaprosił Burmistrz Radzynia Podlaskiego Jerzy Rębek oraz Starosta Radzyński Szczepan Niebrzegowski, a także organizatorzy: Radzyński Ośrodek Kultury i działające przy nim Radzyńskie Stowarzyszenie „Podróżnik”. Sponsorami wydarzenia byli: firma drGerard, Nadleśnictwo Radzyń Podlaski, Przedsiębiorstwo Usług Komunalnych oraz Przedsiębiorstwo Energetyki Cieplnej w Radzyniu Podlaskim. Patronat nad spotkaniem objął ogólnopolski miesięcznik „Poznaj Świat”, portal Kocham Radzyń Podlaski, Telewizja Radzyń, Biuletyn Informacyjny Miasta Radzyń i Informator Powiatowy.

Anna Wasak

 

 

Data publikacji: 13.01.2023 r.

 

 

DSC_6593
DSC_6594
DSC_6600
DSC_6601
DSC_6605
DSC_6607
DSC_6608
DSC_6609
DSC_6610
DSC_6611
DSC_6612
DSC_6613
DSC_6614
DSC_6615
DSC_6617
DSC_6618
DSC_6620
DSC_6621
DSC_6622
DSC_6623
DSC_6624
DSC_6625
DSC_6626
DSC_6628
DSC_6629
DSC_6631
DSC_6633
DSC_6634
DSC_6635
DSC_6637
DSC_6638
DSC_6639
DSC_6640
DSC_6641
DSC_6642
DSC_6643
DSC_6644
DSC_6645
DSC_6646
DSC_6647
DSC_6651
DSC_6652
DSC_6653
DSC_6654
DSC_6655
DSC_6656
DSC_6657
DSC_6659
DSC_6660
DSC_6661
DSC_6666
DSC_6667
DSC_6668
DSC_6669
DSC_6670
DSC_6672
DSC_6675
DSC_6677
DSC_6678
DSC_6681
DSC_6682
DSC_6686
DSC_6687
DSC_6688
DSC_6689
DSC_6691
DSC_6693
DSC_6694
DSC_6695
DSC_6697
DSC_6698
DSC_6699
DSC_6700
DSC_6704
DSC_6707
DSC_6713
DSC_6715
DSC_6719
DSC_6721

 

 

 

 

„Listy z Grenlandii. Na arktycznym szlaku”

Rok wydania: 2021

 

 

Dwunastoletnia Alina wyrusza w podróż do swojego domu na Grenlandii po półrocznym pobycie w Polsce. Nie spodziewa się jednak, że jej rodzice zaplanowali kilkudniową pieszą wędrówkę. Czeka ich bezludny arktyczny szlak, na którym nie ma hoteli, sklepów, internetu, a nawet zasięgu telefonicznego. Główna bohaterka musi się mierzyć nie tylko z dziwnymi pomysłami mamy i taty, ale i z potęgą grenlandzkiej natury. Ciągle zmieniająca się pogoda, dzikie zwierzęta, lodowate potoki czy chmary żądnych krwi komarów to tylko część przeszkód, które napotyka w drodze do rodzinnego Sisimiut.

O swoich przygodach Alina opowiada polskiej przyjaciółce, a Ty, czytając książkę, udajesz się na Grenlandię razem z nią. A najlepsze w tym wszystkim jest to, że opisane w Listach z Grenlandii przygody są w stu procentach prawdziwe!

Źródło: www.listyzgrenlandii.pl

 

 

„Nie mieszkam w igloo. Dekada życia na Grenlandii”

Rok wydania: 2018

 

 

Ten Polak w mroźnej Grenlandii znalazł nowy dom

"Na Grenlandię nie wygnała mnie przygoda ani chęć eksploracji Arktyki. Nie zabrała mnie tam również fala emigracji zarobkowej. Nie jest to książka o karkołomnej ekspedycji kajakiem ani przemierzaniu lądolodu. Do Sisimiut, „miejsca przy lisich norach”, zabrało mnie życie, które również później pozwoliło mi spędzić w tym niesamowitym miejscu 12 lat, założyć rodzinę, znaleźć sobie zajęcie, wybudować domek letniskowy i przede wszystkim choć odrobinę poznać sposób myślenia dzisiejszych Grenlandczyków."

Z chwilą przybycia na skutą lodem wyspę Adam musiał przedefiniować sobie wiele kwestii. Metodą prób i błędów, niekiedy w zabawny sposób, poznawał zasady funkcjonowania w innej kulturze i obcowania z arktyczną przyrodą. Musiał nauczyć się polować, celebrować ciszę, organizować kaffemiki i odnaleźć się jako nauczyciel w grenlandzkim systemie edukacji. Jeździł psim zaprzęgiem i skuterem śnieżnym. Grenlandia nauczyła go nie irytować się kilkudniowymi opóźnieniami samolotu, a córka wytłumaczyła mu, co naprawdę znaczy imię Anaruk. Szybko też się zorientował, dlaczego na mroźnej wyspie najważniejsza jest zamrażarka.

Grenlandia dała mu wolność nie tylko nieograniczonej przestrzeni, lecz także życie bez nieustannie krępujących reguł. Czy Grenlandia uzależnia? Z jakimi problemami musi się zmierzyć? Czy to ziemia obiecana tylko dla kochających przygodę i życie outdoorowe? Czy Polak może stać się pełnoprawnym uczestnikiem typowo grenlandzkiego życia, czy tylko jego obserwatorem?

Źródło: www.muza.com.pl