Stefan Czerniecki

Urodził się 31 sierpnia 1983 r. w Warszawie. Podróżnik, dziennikarz, autor książek „Dalej od Buenos”, „Cisza” (wydanych w serii „Biblioteka Poznaj Świat” powstającej pod czujnym okiem Wojciecha Cejrowskiego) oraz „Czekając na Duida” i „Po drugiej stronie”, autor podróżniczego programu „Za siódmą górą” emitowanego co tydzień w TV Republika, były członek Alpinus Expedition Team. Eksplorator dziewiczych rejonów świata – przede wszystkim ukochanej przez niego Ameryki Południowej. Zwycięzca I edycji prestiżowego Memoriału im. Piotra Morawskiego. Teksty jego autorstwa publikują m.in.: „Do Rzeczy”, „Rzeczpospolita”, „Nowe Państwo”, „Gazeta Polska Codziennie”, „Polonia Christiana”, „npm”, „National Geographic-Traveler”, „Podróże” i „Poznaj Świat”.

Trochę zakątków już w życiu zobaczył. To jednak latynoska koncepcja świata ujęła go najmocniej. A zaczęło się tak niewinnie. Zarażony przez ojca-alpinistę miłością do gór od dzieciństwa marzył, aby podejść pod ścianę przepięknej Cerro Torre. Pierwsza okazja nadarzyła się, gdy obronił pracę magisterską w Katedrze Kartografii Wydziału Geografii Uniwersytetu Warszawskiego. Gdy zakosztował smaku niezależnej eksploracji, nie było już odwrotu. Przewędrował Argentynę, Chile, Boliwię, południową Brazylię, Peru i Ekwador, Wenezuelę, Meksyk, Belize, Gwatemalę, Honduras, Nikaraguę, Kambodżę, Laos, Wietnam, Tajlandię, Indie, Nepal... Wszędzie pojawiał się z czystą kartą. Bez wielkich funduszy.

 

 

 

 

Podróżnik Stefan Czerniecki opowie o Wenezueli

Kolejna edycja „Radzyńskich Spotkań z Podróżnikami” odbędzie się 8 marca. Tym razem gościem będzie Stefan Czernicki, który opowie o puszczy, o Chavezie, o Indianach, o dziewiczym regionie Amazonas na południu Wenezueli, do którego wojsko od lat nie wpuszcza białego człowieka. A wszystko to z indiańską muzyką w tle, filmami, zdjęciami oraz gawędą. Dodatkowo organizatorzy przygotowali miłą niespodziankę dla wszystkich pań uczestniczących w spotkaniu.

 

 

Stefan Czerniecki oprócz tego, że dużo podróżuje, jest również dziennikarzem, autorem książek „Dalej od Buenos” i „Cisza” oraz członkiem Alpinus Expedition Team. Podczas wypraw najchętniej eksploruje Amerykę Południową, gdyż ujęła go latynoską koncepcja świata.

– Miłością do gór „zaraził” się od ojca, który był alpinistą – opowiada Robert Mazurek, na zaproszenie którego Stefan Czernicki przyjedzie do Radzynia. – Od dzieciństwa marzył, aby podejść pod ścianę przepięknej Cerro Torre. Pierwsza okazja nadarzyła się, gdy obronił pracę magisterską na wydziale geografii Uniwersytetu Warszawskiego. Gdy zakosztował smaku niezależnej eksploracji, nie było już odwrotu. Przewędrował między innymi Argentynę, Chile, Boliwię, południową Brazylię, Peru i Ekwador, Wenezuelę, Kambodżę, Laos, Wietnam, Tajlandię, Indie, Nepal. Wszędzie pojawiał się z bez wielkich funduszy – dodaje Mazurek.

Spotkanie w Miejskiej Bibliotece Publicznej im. Zenona Przesmyckiego w Radzyniu Podlaskim rozpocznie się o godz. 18.00. Organizatorami imprezy są: Szkolne Koło Krajoznawczo-Turystyczne PTTK nr 21 przy I Liceum Ogólnokształcącym w Radzyniu Podlaskim, Radzyńskiego Stowarzyszenie Inicjatyw Lokalnych i Stowarzyszenie Radzyń. Patronat medialny nad wydarzeniem objął portal RadzynInfo.pl.

 

Data publikacji: 18.02.2013 r.

 

 

Podróżuję dla poznania siebie, Boga i drugiego człowieka

Wywiad Roberta Mazurka z podróżnikiem Stefanem Czernieckim

 

 

Twój Ojciec był alpinistą. Czy jego pasja miała wpływ na twoje wybory życiowe? Czy to on zaszczepił ci podróżniczego bakcyla?

Oho! Widzę, że jak większość Czytelników w Polsce zaczynasz lekturę… od końca, czyli od tylnej okładki (śmiech). No, tak… Faktycznie, w biogramie „Dalej od Buenos” jest napisane, że podróżniczą pasją zaraził mnie ojciec-alpinista. Wszystko się zgadza. I mogę to teraz tylko potwierdzić. To on mnie nauczył, jak się śpi w namiocie w puszczy. Jak się rozpala ognisko. Jak zrobić sobie wodę z deszczówki. Wiesz… Takie typowe harcerskie zabawy. I to był początek. Myślę, że bez tego nic dalej by nie ruszyło. To była podstawa. Swego rodzaju fundament. Potem były pierwsze – przyznam, że początkowo mocno wymuszone – wycieczki w góry. Pierwsze kroki na ściankach wspinaczkowych. A dalej jakoś się już potoczyło. Trzeba było odciąć pępowinę i ruszyć w świat. Już na własną rękę. I tak to trwa do dzisiaj.

Na twojej stronie internetowej piszesz o sobie, że jesteś „pasjonatem z misją”. Co uważasz za swoją misję? Jak to realizujesz przez podróże?

Widzisz, to bardzo proste. Każdy z nas rodzi się z pewnego rodzaju powołaniem. Misją do spełnienia. Mocno w to wierzę. Ufam, że Pan Bóg tak to wszystko poskładał, że każdy z nas ma jakąś wyjątkową na swój sposób i na miarę swoich sił misję do spełnienia. Dla ciebie może to być np. misja założenia rodziny i wychowania dwóch synów, z których jeden w przyszłości da życie jakiemuś wyjątkowemu i charyzmatycznemu przywódcy. Nie wiem. Strzelam. Inny będzie miał misję wyciągania ludzi z największego bagna. Wysłuchiwania ich. Jeszcze inny odnajdzie swoją misję w graniu w piłkę, bo akurat taki talent dostał „z Góry”. I tym bawi ludzi i sprawia, że czują się lepiej. Ja natomiast... Hmmm...  No, właśnie. Ja natomiast swojej misji szukałem dość długo. Imałem się różnych rzeczy. Niby lubiłem to, co robię, ale to nigdy nie było „TO”. To się bowiem czuje. Po minach Twoich współpracowników, ludzi, z którymi obcujesz, żyjesz – widzisz, jak oni reagują na Twoją misję. Ja dopiero niedawno po którymś z moich spotkań podróżniczych usłyszałem od przyjaciela: „Stary, jak dziś na ciebie patrzyłem, to już wiedziałem. To jest to. Znalazłeś”. Do tego jeszcze szczypta pasji i mamy „pasjonata z misją”, o którym wspomniałeś. A jak to realizuję w praktyce? Wiesz… Nie ma piękniejszej chwili niż ta, w której widzisz np. wzruszający uśmiech na dziecięcej buzi po pokazie. Choć nie zawsze musi być to dzieciak. Pamiętam, jak po jednym z pokazów – to chyba było w Płocku – podeszła do mnie starsza pani i z takim poczciwym i radosnym spojrzeniem powiedziała mi na osobności: „Ależ mi pan frajdę zrobił tymi opowieściami”. To jest moja misja. Zarazić ludzi tym, co robię. Pokazać inne miejsca. Pobudzić wyobraźnię. Przenieść, choćby na chwilę, w miejsca dalekie. Egzotyczne. Takie, do których być może część z nich nigdy nie pojedzie.

Podczas spotkania z mieszkańcami Radzynia Podlaskiego i powiatu radzyńskiego będziesz opowiadał o swojej podróży do Wenezueli. Jak to się stało, że tam pojechałeś?

Ależ zadajesz pytania! (śmiech) I jak mam na to odpowiedzieć w kilku zdaniach? Zapraszam na pokaz… A tak poważnie: w wielkim skrócie wyglądało to w ten sposób, że zostałem zwycięzcą I Memoriału im. Piotra Morawskiego. W jego ramach kapituła konkursu uznała mój pomysł za najbardziej szalony i taki, który chyba ma najmniejsze szanse realizacji. A jeśli już, to raczej zrobi to taki nieco nienormalny facet jak ja, a nie jakiś stateczny Pan Podróżnik. Zatem pojechałem do Wenezueli. Do dziewiczego regionu Amazonas. Tam, gdzie Chaves bardzo nie lubi wpuszczać białych… Mówi się, że są to rejony bardzo niebezpieczne.

Czy nie bałeś się tam jechać?

Czy ja się bałem? Ja miałem całe portki mokre od strachu. Powiem ci coś jeszcze. Na kilka dni przed wyjazdem miałem bardzo mocne postanowienie, aby oddać bilety lotnicze, oddać pieniądze sponsorowi i dać sobie z tym wszystkim spokój. Tak bardzo się bałem. Myślałem sobie: „Stefan, a na co ci to? Tu masz rodzinę, przyjaciół... Warto ryzykować?” Wówczas jednak dostałem – mówię zupełnie serio – kilka bardzo mocnych i jednoznacznych znaków, że mam jechać. Dziś, gdy patrzę na to z perspektywy czasu, wiem, że to było przynaglenie mojego Szefa z Góry. „Ej, ty mi tam nigdzie się teraz nie wycofuj... Jedziesz tam. I nic się nie martw. Będzie ok.”. I faktycznie. Miał rację. Jak zwykle zresztą. A my dziś możemy rozmawiać o mojej wyprawie (a właściwie naszej, bo byłem tam ze ŚP. Kubą).

Czy ta wyprawa zmieniła Ciebie, twoje widzenie świata?

To się dzieje po praktycznie każdej wyprawie. Po każdej podróży wracam z czymś nowym w serduchu. Właściwie można by rzec, że robię to wszystko właśnie dla tego poznania. Siebie, Boga i drugiego człowieka. To jest podczas tych ekspedycji najbardziej ciekawe. A potem staram się to jakoś przełożyć na nasze warunki. Podczas pokazu chociażby... Mam nadzieję, że i Państwo to odczują.

Ameryka Południowa to twój ulubiony teren do podróży. Dlaczego?

Bo tam się czuję jak owca w stadzie owiec. Jak wilk wśród watahy wilków. Jak... No, już nie wiem. Może opowiem to na podstawie pewnej historyjki. Słuchaj, jak sam widzisz, jestem osobą nieco ekstrawertyczną. Dużo gadam, wiercę się, macham rękami, gestykuluję, krzyczę, itd. ... Tutaj, w Polsce, ludzie często zwracają mi uwagę, że zachowuję się nazbyt hałaśliwie – tak to delikatnie ujmę. Koledzy w tramwaju, gdy jedziemy, zwracają mi uwagę, że od kilkunastu minut pół tramwaju się na nas gapi i mi się przysłuchuje. A jak pojechałem pierwszy raz do Buenos Aires... To... To byłem taki maciupeńki, że hej! Nikt mnie nie słyszał, nikt mnie nie widział. Wszyscy byli dwa razy głośniejsi. Jeszcze więcej gestykulowali. Jeszcze więcej się wiercili. Poczułem się jak u siebie! I się w pewien sposób uzależniłem. Od tego lądu i od tych ludzi.

Jak określiłbyś swoją pierwszą książkę pt. „Dalej od Buenos”: jest to przewodnik czy raczej humorystyczna, komediowa opowiastka o podróży po Ameryce Łacińskiej?

Ech... Z tym przewodnikiem to walczę i walczę... Pan Wojciech Cejrowski, w którego serii powstała ta książka, napisał w swojej recenzji, że można tę książkę potraktować jako przewodnik. Owszem, zaraz potem dodał, że także jako „zabawną komedyjkę spisaną przez wędrującego po Ameryce Południowej”. Sęk w tym, że większość ludzi zapamiętuję tę pierwszą część... A szkoda... Osobiście uważam te wszystkie moje wtrącenia w książce o cenach, o sposobach dotarcia w różne dalekie miejsca jako najmniej istotną część całości. Dużo bardziej chciałem przenieść Czytelnika w inny świat. Unaocznić, jak to jest, gdy patagoński wiatr wieje tak mocno, że przewraca nawet osiemdziesięciokilogramowego faceta z plecakiem. Jak to jest, gdy człowiek jest sam w namiocie w dżungli, a wokoło niego kilkadziesiąt kleszczy. Wśród nich część swobodnie paradująca już po moim ciele, a z nich ostateczna „szczęśliwa trzynastka” znajdująca drogę do mojej krwi, wbijając się niepostrzeżenie – po szczegóły zapraszam do książki. Chciałem także, by Czytelnik poczuł, jak pachnie dżungla w parku El Rey. Jak to jest, gdy spędza się karnawał z Indianami, gdy wokoło upał i tańce. A nade wszystko pragnąłem, by ta książka budziła taki uśmiech na twarzy, aby niejeden zaczął się śmiać podczas lektury na głos. I wiesz co? Dostałem już kilka takich maili od zupełnie nieznanych mi osób, z których to maili wynikało, że chyba mi się udało. Śmiali się. Ponoć do rozpuku. Wszędzie. W tramwaju, w metrze, w autobusie... Super! Tak miało być.

Czy podczas swoich wypraw udało ci się spotkać ciekawych ludzi – takich, których nie mamy szans spotkać u nas w Polsce czy Europie?

Wiesz... Ciężko mi to odnosić do Europy. Bo nie będę ukrywał, że sam nie poznałem jeszcze na tyle dobrze naszego kontynentu, by tytułować się jakimś specjalistą. Wręcz przeciwnie. W ogóle wolałbym uciekać od takich skojarzeń, że „Czerniecki wie to i tamto. On się zna”. Ja za wielki żółtodziób jestem, żeby takie wyroki ferować. Mogę tylko powiedzieć, że faktycznie: podczas tych wszystkich eskapad spotkałem masę fantastycznych ludzi. Od prawdziwych macho, którzy jak się śmiali, to się śmiali. A jak płakali, to płakali. Przez urocze indiańskie dzieci, które badały organoleptycznie, jak wygląda ciało białego... Po przepiękne dziewczyny spacerujące ekwadorskimi plażami. Ale o tym już w następnej książce. A ta za chwilkę. Zresztą, pokaz w Radzyniu będzie de facto pierwszym, w trakcie którego będę mógł oficjalnie przyjechać już z dwiema książkami.

Najbardziej nieprawdopodobna historia z twoich podróży to...

Oj, zebrałoby się... Niezwykle było pod argentyńską iglicą Cerro Torre, gdy ta góra pozostająca statystycznie przez 28 dni w miesiącu w chmurach, odsłoniła mi nagle całe swoje piękno. Nieprawdopodobnie było u Indian plemienia Yekuana (o tym jednak na pokazie). Dość niebezpiecznie było na Orinoko, gdy byliśmy oskarżani o kradzież złota. Większość przygód wolę jednak zostawić sobie jako asy w rękawie. Sam rozumiesz... Książki. Pokazy. Muszę jakoś Państwa przyciągnąć... (śmiech)

Spotkanie w Radzyniu Podlaskim jest pierwszym promującym twoją najnowszą książkę pt. „Cisza”. O czym ona opowiada?

Tak, dokładnie. W „zajawce” opisano ją jako książkę o „Indianach, andyjskich Andach, ekwadorskiej rumbie oraz o pewnym Aniele”. Tak, ten Ktoś był niesamowity. Jak i cała wyprawa. Prawdziwa Przygoda w Peru i Ekwadorze. Taka przez wielkie „P”. Mocna, prawdziwa i pozostająca na długo w pamięci. Będzie o słynnym Machu Picchu. Ale tak inaczej. Po mojemu. Będzie o indiańskich kombinatorach. O surowych góralach Cordillery Huayhuash. O inkaskich wierzeniach. O dżungli i gonitwie za pewnym wężem... Będzie się działo. A dlaczego cisza? Tego nie mogę zdradzić. Muszą Państwo sami sprawdzić.

Dziękuję za rozmowę i za przyjęcie zaproszenia do Radzynia Podlaskiego.

 

Data publikacji: 4.03.2013 r.

 

 

To była podróż po dywanie Anioła

Niezwykłej opowieści Stefana Czernieckiego o Wenezueli wysłuchali zebrani w piątkowy wieczór 8 marca w Miejskiej Bibliotece Publicznej w Radzyniu. Ponad dwugodzinnej gawędy słuchało się z zapartym tchem – nie tylko dzięki jej tematowi, ale także – niezwykle barwnej postaci młodego podróżnika tryskającego energią i humorem, mającego niezwykły dar obrazowego opowiadania i zmysł autoironii. Sam Stefan Czerniecki swą opowieść podsumował: „To była podróż po dywanie Anioła” – bo dzięki szczęśliwym zbiegom okoliczności… udało mu się przeżyć, choć kilkakrotnie żegnał się już z życiem.

 

 

Zaplanowana kilka miesięcy temu wizyta w Radzyniu okazała się strzałem w dziesiątkę. Temat Wenezueli jest w ostatnich dniach niezwykle aktualny z powodu śmierci Hugo Chaveza, wraca w doniesieniach medialnych.

Stefan Czerniecki odwiedził Radzyń w ramach kolejnej edycji „Radzyńskich Spotkań z Podróżnikami”. Organizatorzy spotkania to: Miejska Biblioteka Publiczna w Radzyniu, Szkolne Koło Krajoznawczo-Turystyczne PTTK nr 21 przy I LO w Radzyniu, Radzyńskie Stowarzyszenie Inicjatyw Lokalnych oraz Stowarzyszenie Radzyń. Patronat medialny objął portal RadzynInfo.pl

Witając przybyłych na spotkanie, Robert Mazurek przedstawił Stefana Czernieckiego jako pasjonata i marzyciela, któremu udało się zrealizować cel nieosiągalny: dotrzeć do dziewiczego regionu Amazonas. Być może jest pierwszym Polakiem, który postawił tam nogę. A na pewno jednym z pierwszych białych, któremu udało się to zrobić od kilkunastu lat, od kiedy wenezuelski reżim nie pozwala na eksplorację tych rejonów.

Panie otrzymały kwiaty z okazji Dnia Kobiet, a wszyscy mieli możliwość zakupienia książek Stefana Czernieckiego: „Dalej od Buenos” i niedawno wydanej „Ciszy”.

Caracas – miasto panicznego strachu

Podczas dotychczasowych spotkań goszczący w Radzyniu podróżnicy twierdzili, że przemierzając różne zakątki świata czuli się bezpiecznie. Stefan Czerniecki, który podczas pobytu w Wenezueli kilkakrotnie stanął oko w oko ze śmiercią, nie krył prawdy o tym kraju: atmosfera miejskiej dżungli stworzonej przez reżim i wyrosłe na tym gruncie gangi jest bardziej niebezpieczna niż ta stworzona przez przyrodę. Naiwny, a zasobny turysta, który wyląduje na lotnisku ok. 30 km od stolicy, może mieć problemy z bezpiecznym dotarciem do Caracas. Podróż taksówką bywa, że kończy się dla niego wraz z życiem gdzieś w krzakach po drodze. Szacuje się, że współcześnie na ulicach Caracas w wyniku rabunków oraz porachunków mafijnych ginie około czterdziestu osób tygodniowo. – Po godz. 18 ulice pustoszeją, zaczyna się czas mafijnych porachunków. Caracas to miasto panicznego strachu – podsumował podróżnik. I jeszcze czegoś: nędzy. – Wenezuela – kraj miodem i mlekiem płynący został doprowadzony przez reżim Chaveza do skrajnej biedy – mówił podróżnik. Państwo ma olbrzymie bogactwa naturalne, które służą przede wszystkim do utrzymania reżimu. I pomocy „braterskim gospodarkom”, jak choćby ta nieodległa, kubańska. Przyczyna takiej „ofiarności” – „Tam się kocha komunizm”.

Jak żyją ludzie bogaci? Stefan Czerniecki podał przykład architekta polskiego pochodzenia, który mieszka w domu-twierdzy, od dwóch lat nie wyszedł poza swoje domostwo.

Słodkie „maniana”

Inaczej żyje się poza stolicą. Kolejnym miejscem, które odwiedził Stefan Czerniecki było niewielkie miasteczko Mantecal. Dopiero tam obserwował typowe życie Latynosów, których głównym zajęciem jest „nicnierobienie”. – Wy macie zegarki, my mamy czas – mówią do Europejczyków. Godzinami siedzą i patrzą przed siebie. Receptą na pośpiech jest jedno słowo – maniana, czyli jutro. – I są szczęśliwi – dodał Stefan.

Celem Czernieckiego były niedostępne tereny Amazonas: – Uprzedzano mnie – i w Polsce i w Wenezueli, że nie może się tam dostać biały człowiek, bo reżim strzeże swych tajemnic: znajdują się tam kopalnie złota, srebra, uranu, których dochód służy utrzymaniu wojska i reżimu.

Drugim powodem tego, że tylko straceńcy wybierają się w te tereny, jest ich położenie na pograniczu trzech państw, w miejscach niedostępnych. Te czynniki sprawiają, że jest to raj dla karteli trudniących się produkcją i przemytem kokainy.

W tym miejscu pojawiła się dygresja na temat sąsiadującej z Wenezuelą Kolumbii. – Był to do niedawna najgorszy kraj w tym rejonie: pełen grozy i zła – wyłudzeń, porwań, narkotyków. Tak było, aż rządy przejął Alvaro Uribe. Człowiek który postawił na wolny rynek, „wywalił komunistów na zbity ryj”. Nagle w ciągu 5 lat Kolumbia wyszła na prostą. W pierwszym zdaniu nowej konstytucji kraj został zawierzony Chrystusowi. Była nagonka komuny, ale Uribe się nie dał. Po kilku tygodniach stał się cud: w kraju, opanowanym do niedawna przez gangi narkotykowe, mieszkańcy oddali się w opiekę Chrystusowi, a z dżungli zaczęła wychodzić partyzantka, oddawać broń i prosić o amnestię – opowiadał Stefan Czerniecki. W Wenezueli jest coraz gorzej: nie ma pracy, nie ma żywności, panuje wojskowy reżim...

Jednak mimo przeciwności podróżnik z towarzyszami dotarł do dżungli. Pomógł im w tym przypadek. Okazało się, że księgarz z Puerto Ayacucho, u którego kupili książkę dla zabicia nudy, ma koligacje i znajomości, które doprowadziły aż do generała mogącego takie zezwolenie wydać. 

W dżungli jest nie fajnie

Celem wyprawy były góry stołowe w sercu dżungli zwane tepui. Podróżników czekało kilkanaście dni płynięcia rzeką Orinoko – barką, łódką, pirogą. Ze świadomością niebezpieczeństw czyhającym na każdym kroku – ze strony spotkanych żołnierzy i otaczającej przyrody. Szczególnie mrożące krew w żyłach były opowieści o anakondach, a także – piraniach, kajmanach. I o bardzo dokuczliwych wielkich mrówkach oraz muszkach puri puri.

– W dżungli jest nie fajnie: wilgotno, jakby się szło pod ciepłym prysznicem; hałas taki, że łeb pęka, gorąco, ciemno i niebezpiecznie – podsumował wędrówkę podróżnik.

W pogodniejszym tonie była jego opowieść o mieszkańcach tamtego terenu: charakteryzujących się życzliwością, ciekawością świata i racjonalnością. Trudno było znaleźć przewodnika, który poprowadziłby na szczyt góry. Praktyczny Indianin nie widział sensu takich wyczynów. Nie chciał iść za żadne skarby świata – wreszcie się skusił – za kalosze.

Podczas spotkania można było usłyszeć wiele ciekawostek o życiu Indian. Więcej czasu Stefan Czerniecki poświęcił roli szamana w wiosce. – Szamani z jednej strony spełniają pozytywną rolę: są lekarzami, mędrcami, filozofami, ale… ich zachowania i wiedza świadczą o kontakcie z demonami (w środku dżungli tamtejszy szaman zaczyna mówić czystą polszczyzną, ma wiedzę o tym, co dzieje się w miejscach dla niego niedostępnych itd.) – mówił podróżnik. Wskazał też niebezpieczeństwo wchodzenia współczesnych Europejczyków w tę rzeczywistość, co często kończy się różnymi formami opętania. Świadczą o tym wydłużające się kolejki do egzorcystów.

Podczas opowieści Stefan Czerniecki prezentował zdjęcia: przyrody – egzotycznych zwierząt, malowniczych zachodów słońca, gór, najwyższego w świecie wodospadu, a przede wszystkim – spotkanych ludzi. – Najpiękniejszy w podróży jest drugi człowiek, relacja z nim, jego śmiech, jego płacz – podsumował podróżnik.

Po zakończeniu opowieści była okazja do zadawania pytań. Słuchacze chcieli wiedzieć, jak się podróżnik porozumiewa z Indianami, co robią podróżnicy w razie choroby, jakie są dalsze plany podróżnicze. Można też było zakupić książki z autografem autora.

Anna Wasak

 

 

Data publikacji: 11.03.2013 r.

 

 

obraz002
obraz003
obraz004
obraz006
obraz007
obraz008
obraz009
obraz010
obraz011
obraz013
obraz017
obraz019
obraz020
obraz022
obraz023
obraz024
obraz025
obraz027
obraz028
obraz029
obraz032
obraz033
obraz034
obraz038
obraz039
obraz040
obraz041
obraz042
obraz043
obraz045
obraz046
obraz047
obraz048
obraz049
obraz051
obraz052
obraz054
obraz055
obraz056
obraz057
obraz058
obraz059
obraz061
obraz062
obraz063
obraz064
obraz066
obraz068
obraz072
obraz077

 

 

 

 

„Po drugiej stronie”

Rok wydania: 2016

 

 

„Po drugiej stronie” to efekt sześciu lat pracy Stefana Czernieckiego – reportera i eksploratora. W tym czasie wiele się działo w życiu autora. Poznał, na czym polegał futbol według Majów – onegdaj zamieszkujących tereny dzisiejszego Hondurasu. Rozmawiał z prawosławnym batiuszką w jego pustelni pośród rozlewisk Narwi. Uciekał przed podejrzanymi typami w Belize City. Przeglądał się w Cudownym Wizerunku uznawanym za najcenniejszą relikwię Kościoła katolickiego naszych czasów. Podglądał życie Laotańczyków mieszkających w rozlewiskach Nam Ou. Podążał śladami największych z apostołów. Odnajdywał tych, którzy pamiętają mistyczną aureolę romantycznych lat wspinaczki po rodzimych Tatrach, gdy chodzenie po nich nie było jeszcze modne. Dziś częścią swych przeżyć chciałby podzielić się z Czytelnikiem.

Na książkę składa się 40 niezależnych od siebie historii. Takich do czytania podczas jazdy pociągiem, autobusem, tramwajem. Skrojonych w taki sposób, aby czytana w danej chwili mogła stać się dla czytelnika historią danego dnia.

Źródło: http://ksiegarnia.bernardinum.com.pl/

 

„Czekając na Duida. Śladem szeptu amazońskiego potoku”

Rok wydania: 2014

 

 

Będzie wiele o spotkaniach. Bardzo różnych spotkaniach. Od takich zwykłych, odbywających się przy ognisku. Gdy Indianie snują swoje legendy. Przez takie groźniejsze, gdy potężna anakonda wije się pod dziobem łodzi. Gdy ludzie zamiast pomóc, wolą raczej pocelować do ciebie z karabinu. Gdy pozostaje już tylko modlitwa.  Po spotkania najpiękniejsze i najcenniejsze: z Panem Bogiem, z sobą samym oraz z nimi. Z oczami rozbawionych indiańskich dzieci

„Czekając na Duida – śladem szeptu amazońskiego potoku” to opowieść o terenach zakazanych. O dziewiczej Amazonii. To opowieść o Indianach, o reżimie wojskowym Hugo Cháveza, a także o niezwykłym spotkaniu w samym sercu nieodstępnej dżungli. Wejście w jej najbardziej intymne i schowane przed światem białego człowieka tajemnice i sekrety. To uchylenie wieka od skrzyni pełnej skarbów: tak Indian, jak i lasu.

Czernieckiemu udało się wpłynąć na zamknięte, trudno dostępne tereny, na które od czasu objęcia władzy przez Cháveza obowiązywał restrykcyjny zakaz wstępu. Ta ziemia miała być tylko dla wojska. No i dla Indian. I to oni pomogli Czernieckiemu najwięcej. Oni nauczyli go, jak czekać na Duida.

Źródło: http://ksiegarnia.bernardinum.com.pl/

 

„Cisza”

Rok wydania: 2013

 

 

Tym razem Autor opowiada nam swoje fantastyczne przygody, jakie przyszło mu przeżyć w Ameryce Południowej, a konkretnie - w Peru i Ekwadorze. Dowiemy się na przykład, dlaczego nie można się spieszyć, kiedy chce się zobaczyć kondory, dlaczego warto wybrać się na indiański targ i dlaczego nie należy dźgać węża koralowego patykiem...

Posłuchamy o andyjskim trekkingu w porze deszczowej, o niezwykłych spotkaniach z mieszkańcami surowych gór i o wrażeniach, jakich dostarcza jazda lokalnymi środkami transportu. Zobaczymy latynoską rzeczywistość z bliska. Bez upiększeń, bez szklanego klosza. Ze wszystkimi jej urokami i wadami. A wszystko za sprawą tej książki.

Wojciech Cejrowski

Rzecz o Indianach, andyjskich góralach, ekwadorskiej rumbie oraz... pewnym Aniele...

Tyle zdradza sam autor. O czym zatem jest ta książka? Czerniecki zgodził się opowiedzieć jedną z najbardziej fantastycznych przygód, jakie przyszło mu przeżyć w Ameryce Południowej. A właściwie w samym jej rdzeniu. W tętniących prawdziwie latynoskim sercem: Peru i Ekwadorze. Jak sam twierdzi, „wsłuchany w Szefa na Górze”, trafił do dzielnych góralskich Indian zamieszkujących surowe Andy. Spotykał się żywiołem latynoskiej rzeczywistości. Dotykał ludzi. Z nimi żył. Śmiał się i płakał. Łyżeczka po łyżeczce smakował specyficzną woń zastanego świata. Aż wreszcie trafił do prawdziwej selwy…

Źródło: http://www.bibliotekapoznajswiat.pl/

 

„Dalej od Buenos”

Rok wydania: 2011

 

 

Przenocujemy pod skalną ścianą, zmokniemy, będziemy pływać pośród jaskiń, poobserwujemy cielący się lodowiec, zdobędziemy wulkan, posiedzimy w oazie, odbędziemy liczne trekkingi, pooddychamy oceaniczną bryzą, przetrwamy indiański karnawał, kupimy dynamit i… doznamy wielu innych wrażeń!

Będzie sporo o cenach, o obyczajach na argentyńskich campingach, o tym, jak jeździć autobusem po Buenos, aby nie zginąć. Słowem, część z Państwa może tę książkę potraktować jako przewodnik dla wędrujących z plecakiem i namiotem, część zaś – jako wesołą komedyjkę spisaną z wędrówki przez Amerykę Łacińską.

Wojciech Cejrowski

Źródło: http://www.bibliotekapoznajswiat.pl/