Człowiek podróżuje wszystkimi zmysłami
Wywiad Roberta Mazurka z aktorem i podróżnikiem Tadeuszem Chudeckim
Zwiedziłeś dotąd już ponad 100 krajów świata, a czy byłeś kiedyś w Radzyniu?
To jest dla mnie trudne pytanie. Chyba nie byłem, ale niewykluczone, że kiedyś tędy przejeżdżałem. Te okolice znam dobrze, ale samego Radzynia nie przypominam sobie. Jednak po tym, jak mnie oprowadziłeś po mieście, wiem, że chcę tu jeszcze wrócić.
Cieszę się bardzo i trzymam za słowo. A co myślisz na temat naszego pałacu?
To piękny i niezwykły zabytek. Szkoda tylko, że stoi prawie pusty. Myślę, że władze miasta mogą mieć dylemat co z nim zrobić, żeby nie poszedł w totalną komercję. Pilnujcie tylko, żeby go nie stracić, żebyście mogli przez cały czas mieć wpływ na to, co się w nim będzie znajdowało. Jestem przekonany, że przy odrobinie wysiłku pałac będzie kwitł i służył wszystkim radzyniakom.
Jak zaczęła się Twoja przygoda z aktorstwem?
W bardzo dziwny sposób. Właściwie nie planowałem, że zostanę aktorem i nigdy jakoś się do tego nie przygotowywałem. Aktorstwo samo rozwijało mi się w sercu. Od dzieciństwa dużo czytałem i miałem taki zwyczaj, że jak coś mi się spodobało lub uznałem to za wartościowe, uczyłem się tego na pamięć. To chyba spowodowało, że będąc nieśmiałym młodzieńcem, zaryzykowałem zdawanie do szkoły teatralnej. Udało mi się dostać za pierwszym razem, mimo że nie mam sprzyjających warunków fizycznych: nie jestem jakimś tam wielce przystojnym ani wysokim facetem… Jednak czymś musiałem zwrócić na siebie uwagę. Obecnie swój wyuczony zawód łączę z innymi pasjami, co rzadko się spotyka wśród moich kolegów-aktorów. Cieszę się z tego, że tutaj sobie powystępuję w teatrze, pogram w serialu, a potem wyskakuję do Londynu czy Tajlandii. Piszę też książki podróżnicze, których konsekwencją jest to, że otrzymuję liczne zaproszenia na spotkania, tak jak dzisiaj do Radzynia, gdzie opowiadam o swoich podróżach.
W ten sposób przeszliśmy do podróży. Jak to wszystko się rozpoczęło, w którym momencie stwierdziłeś, że jesteś podróżnikiem?
Ostatnio kwestując na Powązkach zauważyłem, że więcej ludzi wrzucających do mojej puszki pieniądze widziało we mnie podróżnika niż aktora. Co chwila napotykane osoby zagadywały mnie: „A gdzie Pan znowu był? Gdzie Pan znowu jedzie? O, nasz podróżnik!” I tak sobie wtedy pomyślałem, że na szczęście nie jestem kojarzony już tylko jako Henio z „M jak Miłość”. Zresztą ostatnimi czasy zdarza mi się, że coraz częściej jestem zapraszany do telewizji właśnie z racji swoich podróży. Normalnie nie dałbym się zaprosić do takich programów poradnikowych, w których rozmawia się tylko o tym jak rozejść się z żoną, po co ksiądz chodzi po kolędzie albo czy lepiej być gejem czy heteroseksualnym – to nie są tematy dla mnie. A o podróżach bardzo lubię opowiadać.
Jak się to zaczęło? Przede wszystkim – późno. Urodziłem się w socjalizmie, kiedy żyliśmy jeszcze w kraju, z którego nie było tak prosto wyjechać. W swojej pierwszej książce opisuję związane z tym zabawne zdarzenie. Z liceum, do którego uczęszczałem w Szczecinie, mieliśmy jechać na wycieczkę do Berlina. Przygotowywaliśmy się do niej ponad pół roku. Gdy już wyruszyliśmy, dojechaliśmy do granicy, gdzie byliśmy szczegółowo sprawdzani. Wydawało się, że nas nie przepuszczą. Ale się udało. Jednak gdy już przejechaliśmy granicę, okazało się, że zepsuł się nasz autokar i ostatecznie nie dojechaliśmy do celu. Gdy mnie ludzie pytają, dlaczego tak dużo podróżuję, odpowiadam, że to jest odreagowanie tamtego wyjazdu, który nie doszedł do skutku.
Czym jest dla Ciebie podróżowanie?
Przede wszystkim poznawaniem ludzi, kultur, religii, języków i smaków. Człowiek podróżuje wszystkimi zmysłami. Na swoich spotkaniach często mówię o tym, że podróżowanie podobne jest do czytania książek, tylko jakby jeszcze piękniejsze. Czytając książki, człowiek używa swojej wyobraźni, żeby śledzić myśli autora. Natomiast w podróżowaniu człowiek dotyka wszystkiego swoimi zmysłami. Podróżowanie składa się dla mnie z trzech etapów. Po pierwsze: zawsze marzę o miejscach, w których jeszcze nie byłem, a o których słyszałem, że warto tam pojechać. Po drugie: jadę tam, co stanowi najwspanialszy etap, moment, kiedy weryfikuję swoje wyobrażenia o danym miejscu. Trzeci etap ma miejsce po powrocie do domu. Wtedy to kataloguję w pamięci przeżyte wrażenia. Kiedy człowiek odwiedzi jakieś miejsce, to czuje, że to jest już „jego” miejsce. Byłem już w ponad 100 krajach i może dlatego nie boję się świata. Kiedy słyszę hasło: Kambodża czy Brazylia, to są to już moje miejsca. Znam je, wiem czym one pachną, co tam się je, jacy mieszkają tam ludzie, jaka jest kultura, religia... Niektórzy faceci – jak to się mówi – zdobywają panienki, a ja zdobywam świat.
Wspomniałeś, że podróżowanie jest dla Ciebie poznawaniem smaków. Jak polskie podniebienie reaguje na nowe potrawy?
To jest bardzo ciekawe pytanie. Fantastyczne jest to, że nasze upodobania zmieniają się wraz z wiekiem. Kiedy człowiek jest młody, lubi inne potrawy, niż te w których gustuje w starszym wieku. Oczywiście uważam, że kuchnia polska jest fantastyczna, chociaż trochę mało urozmaicona. Tak naprawdę to nasz rodzimy schabowy jest najlepszy i wygrywa u mnie wszystkie nagrody. Jednak pamiętam, że gdy pierwszy raz byłem w Azji i spotkałem się z daniami ostro przyprawionymi, kompletnie odmiennymi od tego, co my jemy w Europie, to na początku nie mogłem ich zaakceptować. Teraz jadąc w tamtym kierunku, nie mogę się doczekać, kiedy sobie zjem np. dobre kluski tajskie, po których otworzę usta z powodu mocnych przypraw. Dzisiaj bez tego czuję się, jakbym nie jadł. Uwielbiam kuchnię tajską, chińską, japońską czy wietnamską. To moja taka fantastyczna zdobycz.
Czy to prawda, że podczas swoich podróży zawsze masz przy sobie różaniec…
Tak, to prawda. Nie chcę, by ktoś sobie pomyślał, że jestem nawiedzonym człowiekiem – bo nie jestem – ale jestem osobą wierzącą i praktykującą. Przeżyłem w moim życiu wiele różnych dramatów, chociażby śmierć żony, i wiem, że jeżeli człowiek trzyma się blisko Pana Boga ma szansę więcej zrozumieć – zwłaszcza sprawy, które są dla człowieka trudne do zrozumienia. Nie chciałbym o tym za dużo mówić, bo to zbyt osobiste.
A co jeszcze zabierasz ze sobą, gdy wyjeżdżasz?
Co do bagaży, to uważam, że mogą zabić każdą podróż. Obecny sposób podróżowania jest zupełnie odmienny od tego sprzed 30 lat. Wtedy nie było nas na nic stać i jechało się z ogromnymi zapasami żywności. W tej chwili nie ma już takiej potrzeby. W większość moich podróży, a są to przeważnie dwu- czy trzydniowe podróże po Europie, biorę ze sobą tylko szczoteczkę do zębów i bieliznę osobistą. A jak czegoś potrzebuję, to tak jak w Polsce wszędzie można kupić skarpetki, to tak samo kupię je np. we Włoszech. Ta sama cena, a dźwigać się odechciewa. Czasami gdy czekam na jakiś samolot, przypatruję się ludziom, którzy udowadniają, że jest już tendencja do podróży z mniejszymi bagażami. Zdarzają się jednak jeszcze wyjątki. Ostatnio na lotnisku we Frankfurcie widziałem panią, która miała ze sobą dosłownie szafę. To była taka gdańska szafa, tyle tylko, że na kółkach – nie wiem, ile musiała zapłacić za nadbagaż. Jeśli człowiek obudowuje się milionem rzeczy, to jest to dla mnie dowód braku wiary w samego siebie. Co innego, jak się jedzie w długą podróż czy do zimnych krajów. Wtedy coś tam trzeba mieć ze sobą, ale to też mogą być ciuchy wielofunkcyjne.
Zwiedzanie świata to nie tylko piękne miejsca, czasem – biedne rejony...
Bardzo często mówię o tym podczas swoich spotkań. My, Polacy, mamy tendencję do narzekania na wszystko. Nie zdajemy sobie sprawy, że u nas w Europie żyjemy naprawdę jak u Pana Boga za piecem. Bywając w takich krajach jak Indie czy Wietnam, widziałem setki tysięcy ludzi mieszkających na ulicach, którzy myją się wodą z hydrantu, śpią na jakiejś rikszy… Wtedy sobie myślę: Boże, jak ja powinienem Ci dziękować, że żyję w kraju środkowej Europy, mam pracę, którą lubię i że jest jakieś zapotrzebowanie na tę moją pracę. Oczywiście, człowiek zawsze chce, żeby jego życie było ciekawsze, piękniejsze, dostatniejsze, ale naprawdę nie mamy źle. W ogóle Europa, Ameryka Północna i Australia to są kontynenty, gdzie ludzie żyją naprawdę godnie. Pozostałe kontynenty przepełnia bieda. Żyjący tam ludzie egzystują na granicy ubóstwa. Oni nigdzie nie wyjeżdżają i wydaje się im, że wszędzie jest tak samo. W Indiach, które mają 1,3 mld mieszkańców, są naprawdę miliony osób bezdomnych, bez paszportów, których życie prawdopodobnie nie zostało odnotowane w żadnych dokumentach. Jednak mam wrażenie, że mimo biedy są szczęśliwi. Życzliwość aż się z nich wylewa. Zawsze mnie to bardzo wzrusza. Myślę, że jest to wielka lekcja pokory. Posiadamy bardzo dużo i wciąż chcemy mieć jeszcze więcej, a jeszcze narzekamy. Tamci ludzie niewiele mają, a potrafią się tym dzielić. Miałem kiedyś taką sytuację, gdy ludzie niemający praktycznie nic, kazali mi spać na jedynym łóżku, które było w domu. A mieszkało tam 15 osób. Gdy obserwowałem milionerów w Cannes na swoich jachtach, widziałem, że wcale nie są szczęśliwi. Posiadają ogromne bogactwo i są smutni, a ludzie, którzy nic nie mają, są przeważnie uśmiechnięci.
Teatr, seriale, przyjaciele, gotowanie, języki – doba ma tylko 24 godziny, nie za mało to dla Ciebie?
Za mało, ale może to dobrze, bo gdyby doba miała więcej godzin, to nie wiem, jak bym skończył. Ja w ogóle mam chyba takie pozytywne ADHD – lubię mieć bardzo zapełniony kalendarz. Moim zdaniem wszystkie depresje, niespełnienia dzieją się często z nadmiaru wolnego czasu, z którym nie wiemy co zrobić, albo – niestety – z jakiś głupich nawyków czy nałogów. Człowiek powinien mieć czas wypełniony. Lubię mieć aktywne życie i może właśnie dlatego jest ono niezwykle pasjonujące i ciekawe.
Dziękuję za rozmowę.
Ja również dziękuję. Bardzo się cieszę, że zostałem zaproszony do Waszego miasta. Niezwykłe to miejsce, niezwykli ludzie. Myślę, że jeszcze tutaj powrócę. Życzę Państwu wszystkiego dobrego i do zobaczenia w teatrze lub na podróżniczym szlaku.
Data publikacji: 08.11.2013 r.