Piotr Pustelnik

Urodził się 12 lipca 1951 r. w Łodzi. Alpinista i himalaista, zdobywca Korony Himalajów i Karakorum. Wychowanek, wieloletni członek i kilkukrotny prezes Akademickiego Klubu Górskiego w Łodzi. Doktor inżynierii chemicznej, pracownik naukowy Wydziału Inżynierii Procesowej i Ochrony Środowiska Politechniki Łódzkiej. Od 2016 r. pełni funkcję Prezesa Polskiego Związku Alpinizmu. Ma czterech synów, z których Adam i Paweł również wspinają się na wysokim poziomie.

Piotr Pustelnik zaczął wspinać się w 1975 r., najpierw w Tatrach, potem w Dolomitach i Alpach lodowcowych. Na swoje pierwsze wyprawy wysokogórskie wyjeżdżał w Himalaje Kaszmiru. W latach 1985-1986 wszedł w tych górach na kilka szczytów sześciotysięcznych, w tym na Pinnacle Peak (6945 m n.p.m.). W latach 1987-1988 uczestniczył w centralnych wyjazdach Polskiego Związku Alpinizmu w Pamir, podczas których wszedł m.in. na Pik Korżeniewskiej (7105 m n.p.m.). Tak zaczęła się jego droga ku Koronie Himalajów i Karakorum.

19 VII 1990 r. zdobył swój pierwszy ośmiotysięcznik – Gaszerbrum II (8035 m n.p.m.). Następne w Koronie Himalajów i Karakorum Piotra Pustelnika znalazły się: 12 VII 1992 r. – Nanga Parbat (8126 m n.p.m.), 24 IX 1993 r. – Czo Oju (8201 m n.p.m.), 6 X 1993 r. – Sziszapangma (8013 m n.p.m.), 26 IX 1994 r. – Dhaulagiri (8167 m n.p.m.), 12 V 1995 r. – Mount Everest (8848 m n.p.m.), 14 VII 1996 r. – K2 (8611 m n.p.m.), 15 VII 1997 r. – Gaszerbrum I (8068 m n.p.m.), 15 V 2000 r. – Lhotse (8516 m n.p.m.), 15 V 2001 r. – Kanczendzonga (8586 m n.p.m.), 16 V 2002 r. – Makalu (8463 m n.p.m.), 17 V 2003 r. – Manaslu (8156 m n.p.m.), 8 VII 2006 r. – Broad Peak (8047 m n.p.m.). Koronę Himalajów i Karakorum zamknęło wejście na Annapurnę (8091 m n.p.m.) 27 IV 2010 r. o godz. 13:45 czasu lokalnego. Tym samym Piotr Pustelnik stał się trzecim z polskich himalaistów (po Jerzym Kukuczce i Krzysztofie Wielickim) i dwudziestym na świecie, który zdobył wszystkie 14 szczytów liczących powyżej 8000 m n.p.m.

Piotr Pustelnik jest twórcą projektu „Trzy Korony”, czyli pomysłu na zdobycie Korony Ziemi, Koronki Ziemi (drugie co do wysokości szczyty kontynentów) oraz Korony Himalajów i Karakorum.

W 2006 r. wraz z Piotrem Morawskim został finalistą Nagrody Środowisk Wspinaczkowych „Jedynka” za Tryptyk Himalajski. Do 2007 r. był redaktorem naczelnym miesięcznika górskiego „n.p.m.”. W 2007 r. został nagrodzony nagrodą Explorera, przyznawaną co roku, podczas Explorers Festival w Łodzi, światowym indywidualnościom w dziedzinie eksploracji. W marcu 2011 r. dostał nagrodę „Super Kolosa 2010” za zdobycie Korony Himalajów i Karakorum. Otrzymał tytuł Honorowego Obywatela Miasta Łodzi.

W 2017 r. ukazała się jego autobiografia pt. „Ja, pustelnik”, której współautorem jest dziennikarz i fotograf Piotr Trybalski.

 

 

 

 

Spotkaj się z legendarnym himalaistą Piotrem Pustelnikiem

Piotr Pustelnik – alpinista i himalaista, zdobywca Korony Himalajów i Karakorum przyjedzie do Radzynia w ramach 22. edycji „Radzyńskich Spotkań z Podróżnikami”. W piątek 17 listopada o godz. 17.30 odsłoni swoją tabliczkę na Skwerze Podróżników. Następnie o godz. 18.00 w Miejskiej Bibliotece Publicznej im. Zenona Przesmyckiego (ul. Armii Krajowej 5) opowie o swojej autobiografii zatytułowanej „Ja, pustelnik”. To porywająca historia życia i kariery Pustelnika – szczera opowieść o drodze na szczyty wszystkich ośmiotysięczników i o cenie, jaką przyszło za nie zapłacić. Wstęp wolny.

 

 

Piotr Pustelnik urodził się 12 lipca 1951 r. w Łodzi. Alpinista i himalaista, zdobywca Korony Himalajów i Karakorum. Wychowanek, wieloletni członek i kilkukrotny prezes Akademickiego Klubu Górskiego w Łodzi. Doktor inżynierii chemicznej, pracownik naukowy Wydziału Inżynierii Procesowej i Ochrony Środowiska Politechniki Łódzkiej. Od 2016 r. pełni funkcję Prezesa Polskiego Związku Alpinizmu. Ma czterech synów, z których Adam i Paweł również wspinają się na wysokim poziomie.

Piotr Pustelnik zaczął wspinać się w 1975 r., najpierw w Tatrach, potem w Dolomitach i Alpach lodowcowych. Na swoje pierwsze wyprawy wysokogórskie wyjeżdżał w Himalaje Kaszmiru. W latach 1985-1986 wszedł w tych górach na kilka szczytów sześciotysięcznych, w tym na Pinnacle Peak (6945 m n.p.m.). W latach 1987-1988 uczestniczył w centralnych wyjazdach Polskiego Związku Alpinizmu w Pamir, podczas których wszedł m.in. na Pik Korżeniewskiej (7105 m n.p.m.). Tak zaczęła się jego droga ku Koronie Himalajów i Karakorum.

19 VII 1990 r. zdobył swój pierwszy ośmiotysięcznik – Gaszerbrum II (8035 m n.p.m.). Następne w Koronie Himalajów i Karakorum Piotra Pustelnika znalazły się: 12 VII 1992 r. – Nanga Parbat (8126 m n.p.m.), 24 IX 1993 r. – Czo Oju (8201 m n.p.m.), 6 X 1993 r. – Sziszapangma (8013 m n.p.m.), 26 IX 1994 r. – Dhaulagiri (8167 m n.p.m.), 12 V 1995 r. – Mount Everest (8848 m n.p.m.), 14 VII 1996 r. – K2 (8611 m n.p.m.), 15 VII 1997 r. – Gaszerbrum I (8068 m n.p.m.), 15 V 2000 r. – Lhotse (8516 m n.p.m.), 15 V 2001 r. – Kanczendzonga (8586 m n.p.m.), 16 V 2002 r. – Makalu (8463 m n.p.m.), 17 V 2003 r. – Manaslu (8156 m n.p.m.), 8 VII 2006 r. – Broad Peak (8047 m n.p.m.). Koronę Himalajów i Karakorum zamknęło wejście na Annapurnę (8091 m n.p.m.) 27 IV 2010 r. o godz. 13:45 czasu lokalnego. Tym samym Piotr Pustelnik stał się trzecim z polskich himalaistów (po Jerzym Kukuczce i Krzysztofie Wielickim) i dwudziestym na świecie, który zdobył wszystkie 14 szczytów liczących powyżej 8000 m n.p.m.

Piotr Pustelnik jest twórcą projektu „Trzy Korony”, czyli pomysłu na zdobycie Korony Ziemi, Koronki Ziemi (drugie co do wysokości szczyty kontynentów) oraz Korony Himalajów i Karakorum.

W 2006 r. wraz z Piotrem Morawskim został finalistą Nagrody Środowisk Wspinaczkowych „Jedynka” za Tryptyk Himalajski. Do 2007 r. był redaktorem naczelnym miesięcznika górskiego „n.p.m.”. W 2007 r. został nagrodzony nagrodą Explorera, przyznawaną co roku, podczas Explorers Festival w Łodzi, światowym indywidualnościom w dziedzinie eksploracji. W marcu 2011 r. dostał nagrodę „Super Kolosa 2010” za zdobycie Korony Himalajów i Karakorum. Otrzymał tytuł Honorowego Obywatela Miasta Łodzi.

W 2017 r. ukazała się jego autobiografia pt. „Ja, pustelnik”, której współautorem jest dziennikarz i fotograf Piotr Trybalski.

Na 22. edycję „Radzyńskich Spotkań z Podróżnikami” zaprasza Burmistrz Radzynia Podlaskiego Jerzy Rębek, a także organizatorzy: Radzyńskie Stowarzyszenie „Podróżnik”, Radzyński Ośrodek Kultury oraz Szkolne Koło Krajoznawczo-Turystyczne PTTK nr 21 przy I LO w Radzyniu Podlaskim. Sponsorami wydarzenia są: firma dr Gerard, Przedsiębiorstwo Usług Komunalnych i Przedsiębiorstwo Energetyki Cieplnej w Radzyniu Podlaskim. Patronat nad wydarzeniem objął ogólnopolski miesięcznik „Poznaj Świat”. Więcej o spotkaniu można przeczytać na www.facebook.com/radzyn.spotkania

 

Data publikacji: 02.11.2017 r.

 

 

Góry uczą cierpliwości i dystansu

Na Skwerze Podróżników przybyła kolejna tabliczka. Tym razem gościem „Radzyńskich Spotkań z Podróżnikami” był alpinista i himalaista, zdobywca Korony Himalajów i Karakorum Piotr Pustelnik. – Ta łapa jest dla mnie symbolem. Uważam, że niedźwiedź posiada cechy, które powinien posiadać każdy alpinista: jest niezwykle wytrzymały, zdeterminowany i bardzo skuteczny w działaniu – w chwilę po odsłonięciu tabliczki powiedział wzruszony Piotr Pustelnik. Następnie podziękował za zaproszenie: – To dla mnie zaszczyt, tym bardziej, że ta ziemia jest mi bardzo bliska. 40 kilometrów stąd wychowywałem się i łączą mnie z tym rejonem Polski bardzo ciepłe wspomnienia.

 

 

Dalsza część wydarzenia odbyła się w Miejskiej Bibliotece Publicznej, którą publiczność wypełniła po brzegi – pomimo wielości imprez tego dnia w Radzyniu. Piotr Pustelnik opowiedział o swej drodze życiowej, doświadczeniach wyniesionych z 20-letniego okresu zdobywania wszystkich czternastu 8-tysięczników, a także promował swą autobiografię pt. „Ja, pustelnik”, której współautorem jest Piotr Trybalski.

Pasja jest obusieczna jak miecz janczarów

Spotkanie odbyło się pod honorowym patronatem burmistrza Jerzego Rębka, zorganizowane zostało przez Radzyńskie Stowarzyszenie „Podróżnik”, Radzyński Ośrodek Kultury i Szkolne Koło Krajoznawczo-Turystyczne PTTK nr 21 przy I LO. Patronatem medialnym objęte zostało przez ogólnopolski miesięcznik „Poznaj Świat”. Sponsorami wydarzenia byli: firma drGerard, Przedsiębiorstwo Usług Komunalnych i Przedsiębiorstwo Energetyki Cieplnej w Radzyniu Podlaskim.

Zebranych powitała w bibliotece dyrektor Grażyna Kratiuk, spotkanie – tym razem w formie rozmowy – poprowadził Robert Mazurek.

Organizator „Radzyńskich Spotkań z Podróżnikami” rozpoczął od pytania skierowanego do Piotra Pustelnika o cenę, jaką zapłacił za swą pasję i sukces. – To łatwe pytanie, ale odpowiedź na nie jest trudna, wielowątkowa i wrażliwa. Nikt nie robi bilansu korzyści i strat na początku – to jest możliwe tylko w biznesie. W życiu bilans robi się na końcu – tu nic nie jest a priori, bo wszystko się może wydarzyć, każdy scenariusz jest możliwy. Wybierając górskie życie, nie myślałem, że tak się potoczy, że będzie tak kosztowne. Połamane żebra, pourywane ścięgna, skrócony palec u ręki, odmrożenia twarzy – to powierzchowne rany, które się goją – podkreślił na wstępie podróżnik. Ważniejsze okazały się relacje z osobami bliskimi. Gdy wspinaczka górska stała się jego stylem życia, minimalizował koszty osobiste, nie wpuszczając do swego świata innych – tych najbliższych.

– Pasja jest obusieczna jak miecz janczarów – ma ostrze po obu stronach: z jednej strony poznajesz świat, który inspiruje, rozwija, a z drugiej – oddając się pasji ranisz ludzi. Od człowieka zależy, którego ostrza będzie więcej używał. Jestem zwykłym, szarym człowiekiem, do bólu przeciętnym, z przeciętnymi możliwościami, który coś osiągnął – mówił Piotr Pustelnik. A jak się zaczęła jego pasja? – W dzieciństwie zachorowałem na serce, mama przynosiła mi książki o norweskich badaczach polarnych. To one rozbudziły we mnie pierwsze marzenia: w wyobraźni byłem polarnikiem, chciałem ciągnąć ciężkie sanie i iść tam, gdzie są białe niedźwiedzie.

Wspinać się zaczął w wieku, gdy inni niejednokrotnie kończą już swoją karierę wspinaczkową: – W wysokie góry wszedłem mając 39 lat, jako człowiek dojrzały, wiedzący, czego chce od życia.

Robert Mazurek zacytował słowa abp. Damiana Zimonia: „Góry wzywają ludzi, którzy pragną wartości duchowych” i zapytał podróżnika o jego przeżycia duchowe związane z miłością do gór.

– Bez duchowości ludzie stają się maszynami. Spotkałem kilka takich „maszyn” w górach. Mistyka u mnie falowała. Stopień popatrywania w niebo, szukania tam duchowego wsparcia miał postać krzywej z garbem. Szukałem go tam, ale gdy dobiegałem trzydziestki i nie dostałem go, obraziłem się na to, co na Górze. Dopiero po latach uświadomiłem sobie, że wiara nie potrzebuje dowodu z nieba, i powróciłem do bardzo intymnej relacji wewnątrz siebie i w tym duchu pozostaję.

Nie chodzi o to, by wejść na szczyt, ale by stać się lepszym

– Każde działanie musi mieć cel, osiągnięcie go – zdobycie szczytu jest nagrodą, wisienką na torcie. Ale nie zawsze jest to osiągalne, istotna jest droga, a w drodze najważniejsi ludzie. Góry mają wartość estetyczną, a relacje z ludźmi – emocjonalną. To, z kim się wspinałem jest istotne – mówił Piotr Pustelnik. Podkreślił, że całą drogę do korony Himalajów i Karakorum dążył do środowiska, w którym czułby się najlepiej. I znalazł na końcu taki dream team. Jednak rozstał się ze swoją drużyną marzeń, gdy uświadomił sobie, że nie da już rady sprostać wymaganiom kondycyjnym.

Liczą się tylko pierwsi, następni tworzą statystykę

Z wielkim dystansem odniósł się do swoich osiągnięć. – Wszedłeś do elity himalaistów, najwięksi zapraszali cię do swych ekip. Jesteś trzecim himalaistą po Jerzym Kukuczce i Krzysztofie i Wielickim – wyliczał Robert Mazurek. – W historii liczą się tylko pierwsi, następni są statystyką – odpowiedział Piotr Pustelnik. Podróżnik wielokrotnie też dawał do zrozumienia, że jest pasjonatem, a nie fanatykiem. Nie zdobywa szczytów za wszelką cenę, potrafi się wycofać, gdy zagrożenie życia staje się oczywiste, także gdy w grę wchodzi życie drugiego człowieka.

– Nie ma dla mnie dylematu: zdobyć szczyt czy pomóc koledze, który uległ wypadkowi. Byłem wielokrotnie w takich sytuacjach. Każdy wypadek w górach jest nieszczęściem dla dwóch osób – tego, co mu uległ i tego, co ryzykuje życie, by mu pomóc. Ale nie wyobrażam sobie przejścia obok. W górach obowiązuje zasada: zdarzył się wypadek, trzeba reagować. Musisz to robić. To, że trzeba człowieka ratować, jest konsekwencją tego, że znalazłeś się w określonych okolicznościach. To jest naturalne, do tego jesteśmy zobowiązani wszyscy etyką płynącą z wiary, zasad sportowych. Jeśli ktoś jest w potrzebie, trzeba mu pomóc. W sytuacjach zagrożenia nie liczy się nic oprócz ratowania życia. Zasada jest prosta, choć realizacja bywa skomplikowana, zdarza się, że pochłania kolejne ofiary. Jednak zachowań ludzkich nie da się obliczyć arytmetycznie.

Gdy po piątym podejściu zdobył wreszcie Annapurnę – ostatni z czternastu 8-tysięczników, myślał tylko o przyjacielu, towarzyszu wielu wypraw, który zginął w górach przed rokiem. Dopiero dwa dni później uświadomił sobie, że zakończył się pewien etap życia. – Puściły emocje, rozpłakałem się jak dziecko – wspominał himalaista. – Jest czas, gdy się wchodzi w Himalaje i gdy się z nich wychodzi. „Uwolniłeś się od garbu, zaczynasz nowe życie” – pocieszali mnie przyjaciele – dodał Piotr Pustelnik. Na czym polega to nowe życie? – na powrocie do spełniania dziecięcych marzeń, czyli ciągnięcia sań. Przygotowuje się do wyprawy na biegun południowy, ciągając po ulicach Łodzi oponę. Oczywiście budzi to zdumienie przechodniów i policji. W tym nowym życiu znajdzie się też więcej miejsca dla najbliższych. – Człowiek powinien uczyć się na błędach, niegodziwością byłoby je powtarzać – puentuje temat podróżnik.

Góry uczą cierpliwości i dystansu

Gość Roberta Mazurka mówił jeszcze o kobietach-himalaistkach. Był dla nich pełen podziwu, szczególnie dla Wandy Rutkiewicz, z którą odbywał wyprawy. – Mieliśmy dobre relacje, wiele się od niej nauczyłem. Jej nie trzeba było ciągnąć, to ona ciągnęła innych do góry, łamała bariery, chciała, żeby alpinizm kobiecy był traktowany na równi z męskim.

Na pytanie, czego nauczył go alpinizm, odpowiedział: – Góry uczą cierpliwości i dystansu. Gdy się patrzy na sprawy z daleka, zamazują się szczegóły, ale widać cały obraz.

Odpowiadając na pytania z widowni Piotr Pustelnik mówił też o kosztach wypraw. Planowana na przełomie 2017 i 2018 r. wyprawa na K2 – ostatni szczyt niezdobyty do tej pory zimą – w której nie weźmie udziału, ale jako prezes Polskiego Związku Alpinizmu czynnie uczestniczy w jej przygotowaniu, ma kosztować ok. 1,3 mln zł. – Jest to bardzo drogie przedsięwzięcie, ale jeżeli się powiedzie, to będzie historyczne osiągnięcie. Pytany o szansę szczęśliwego zakończenia wyprawy, odpowiedział: – 50%, czyli  wejdą albo nie.

Słuchacze ciekawi byli, jak zmienił się himalaizm przez 20 lat, w czasie których zdobył Koronę Himalajów i Karakorum. Piotr Pustelnik odpowiedział, że z jednej strony jest łatwiej, bo wystarczy jeden e-mail do agencji w Nepalu, która sama wszystko zorganizuje. Z drugiej, gdy dla organizatorów liczy się tylko zysk, szlaki są zatłoczone. Przybywa ludzi, którzy marzą tylko o wejściu na Mount Everest – to jest ich lądowanie na Księżycu. Doświadczeni alpiniści uciekają od popularnych szlaków, żeby się nie przebijać przez liczne grupy. Sprzęt zapewnia lepsze bezpieczeństwo i komfort, ale „sprzęt nie chodzi” – w środku jest człowiek i to decyduje o powodzeniu wyprawy.

Na koniec spotkania Piotr Pustelnik opowiedział o najgroźniejszym wypadku – gdy wpadł w 20-metrową szczelinę podczas wspinaczki na masyw Monte Rosa w Alpach. Śpieszył się, bo za dwa dni miał mieć wykład na uczelni. – Chciałem być dobrym nauczycielem i zdążyć na zajęcia – komentował. Lekarzom udało się go odratować, zdążył na wykład, ale z odmrożeniami twarzy wyglądał tak strasznie, że zajęcia zostały odwołane.

W podziękowaniu za spotkanie burmistrz Jerzy Rębek tradycyjnie wręczył podróżnikowi karykaturę autorstwa Przemysława Krupskiego oraz medal pamiątkowy „Radzyńskich Spotkań z Podróżnikami”. Wyróżnienie otrzymała również Miejska Biblioteka Publiczna jako wyraz wdzięczności za dotychczasową współpracę.

Anna Wasak

 

 

Data publikacji: 17.11.2017 r.

 

 

Śmierć w górach jest  wpisana w kanony uprawiania himalaizmu

Wywiad Roberta Mazurka z himalaistą Piotrem Pustelnikiem

 

 

Urodziłeś się w Łodzi, jednak w dzieciństwie często przebywałeś w Lubartowie, skąd pochodzą Twoi dziadkowie. Czy pamiętasz z tamtych czasów nieodległy Radzyń? A może później miałeś okazję być w naszym mieście?

Niestety, do tej pory nie miałem okazji być w Radzyniu. Jestem jednak pod wrażeniem waszego miasta i tego, co od lat obserwuję na ścianie wschodniej. Moje wspomnienia z Lubartowa dotyczą lat 50-tych XX w. i to zawsze było coś w rodzaju Polski B. Kiedy po wielu latach, w 2015 r. ponownie odwiedziłem Lubartów, zauważyłem, że ta część kraju jest niezwykle przedsiębiorcza. Teraz to wy jesteście Polską A, która bardzo dynamicznie się rozwija.

Masz już swoją tabliczkę w Alei Gwiazd Sportu we Władysławowie oraz tabliczkę na Skwerze Podróżników w Radzyniu. Czujesz się bardziej sportowcem czy podróżnikiem? A może zupełnie kimś innym?

Nie czuję się ani sportowcem, ani podróżnikiem. Sportu wyczynowego nigdy nie uprawiałem, odwiedzałem dalekie kraje tylko przy okazji eksploracji gór, moim determinantem do podróży był alpinizm.           

Jakie było twoje pierwsze wspomnienie związane z górami?

Mieszkałem w płaskiej jak stół Łodzi, a mama, mimo że miała rodzinę w okolicach Zakopanego, to jednak bardziej wolała ciepły piasek, plażę i morze. Dlatego mimo woli w dzieciństwie byłem bardziej związany z wodą. Kiedyś jednak napadało bardzo dużo śniegu i pod moim blokiem – wysokim na 14 pięter – pracownicy komunalni usypali górkę. Miała ona może 6-7 m wysokości. Gdy ją zobaczyłem, od razu wyciągnąłem z piwnicy narty i zacząłem z niej zjeżdżać. To był pierwszy sygnał, że pójdę jednak w kierunku fascynacji górami.

Czułeś już wtedy, że góry zajmą w twoim życiu ważne miejsce?

Nie od razu. W dzieciństwie często jeździłem na wakacje do Andrychowa, gdzie mieszkała siostra mamy. Tam właśnie zaczęły się moje pierwsze peregrynacje po górach. Najpierw wędrowałem z plecakiem po Beskidach, a później przyszły Gorce i Sudety. Następnie wraz z moim kuzynem Andrzejem postanowiliśmy zaatakować Tatry. Z początku chodziliśmy po nich turystycznie. Pierwsza nasza alpinistyczna wycieczka – tak nam się przynajmniej wydawało – prowadziła na Zawrat. Było to zimą. Założyliśmy grube buty i mieliśmy nawet po jednym kijku narciarskim. Nasza wyprawa skończyła się 200 m nad Zmarzłym Stawem Gąsienicowym. Wszystko było tak wylodzone, że obsunąłem się i prawie do niego wpadłem. Stwierdziliśmy, że jest niebezpiecznie, i wróciliśmy do schroniska. Był to jednak zaczyn tego, co chciałem robić w przyszłości.

Jednak w pewnym momencie chciałeś zostać polarnikiem, takim jak pierwszy zdobywca bieguna południowego Roald Amundsen. Z czego to wynikało?

Była to głównie fascynacja książkami, a szczególnie jedną – „Fridtjof, co z ciebie wyrośnie? Opowieść o Nansenie” autorstwa Aliny i Czesława Centkiewiczów. Jest to biografia norweskiego podróżnika, działacza społecznego i uczonego Fridtjofa Nansena. Przy okazji jego historii bardzo często w książce pojawiał się Amundsen, który był pupilem tytułowego bohatera. To on bardziej mi zaimponował, był moim idolem. Podobnie jak ja chorowity, nie miał warunków fizycznych, by zostać polarnikiem, a jednak udało mu się zdobyć biegun południowy.

Wspomniałeś, że w dzieciństwie byłeś chorowity, co stoi w dużej sprzeczności z wyprawami polarnymi, a już na pewno ze zdobywaniem najwyższych szczytów świata. Nie czułeś z tego powodu ograniczeń?

Przez cały czas miałem poczucie swoich ograniczeń, wynikających ze stanu zdrowia. Jednak gdzieś tam podświadomie chciałem podejmować aktywność fizyczną. Na początku uprawiałem judo, co wymagało pracy nad sobą, wytrwałości, systematyczności. Judo było dla mnie środkiem do przekonania moich rodziców, że aktywność fizyczna mnie nie zabije.

Gdy wszedłeś na pierwszy ośmiotysięcznik – Gaszerbrum II – miałeś 39 lat. Zdobywając Annapurnę w 2010 r., byłeś 59-letnim mężczyzną. Jaki jest według ciebie klucz do sukcesu?

Jeżeli chodzi o góry wysokie, to nie śpieszyć się: zdobywać doświadczenie powoli, w sposób planowany, z rozmysłem. I po prostu czekać na swój moment. Może on przyjdzie trochę później, ale to nic nie szkodzi.  Ja może trochę przesadziłem, bo wiek 39 lat to jednak trochę za późno. Idealnie byłoby mieć 30 lat, a  nawet kilka mniej. Jednak tak mi się życie ułożyło, bo oprócz alpinizmu miałem normalne życie: ożeniłem się i pojawiły się dzieci. Musiałem też zrobić stopień naukowy na uczelni, co gwarantowało mi stabilną pracę.

W alpinizmie określenie „crux” oznacza miejsce kluczowe, najtrudniejsze – takie, którego osiągnięcie daje szansę na pokonanie reszty drogi.  Kiedy nastąpił moment, w którym uwierzyłeś, że możesz zdobyć Koronę Himalajów i Karakorum?

Były dwa takie momenty. Pierwszy na szczycie góry Sziszapangma w 1993 r. Siedząc na nim pomyślałem sobie, jak fajnie byłoby zobaczyć świat ze wszystkich najwyższych szczytów w Himalajach. Jednak wtedy była to tylko niewinna myśl, do której nie przywiązałem większej wagi. Drugim momentem, w którym już definitywnie zdecydowałem się na podjęcie próby zdobycia Korony było wejście na Lhotse w 2000 r. Szczyt ten stanowił dla mnie przełom po serii czterech nieudanych wypraw. Stwierdziłem, że skoro ten szczyt poszedł mi tak łatwo, to nie ma przeciwwskazań, by tę passę kontynuować. Życie jest jednak pełne niespodzianek i trochę czasu mi zeszło, zanim dane mi było ukończyć ten projekt.

No właśnie. Największy opór w Himalajach stawiała Ci Annapurna, którą zdobyłeś za piątą próbą. Czterokrotnie próbowałeś wejść na Broad Peak, trzykrotnie na Makalu. Jesteś strasznie upartym człowiekiem?

Faktycznie, wymagało to uporu, ale chyba każdy na moim miejscu postąpiłby tak samo. Tyle już dokonałem, to dlaczego miałbym się poddać?

A nie miałeś tej świadomości, że wiek Cię ogranicza?

Według mnie wiek jest liczbą i określa tylko, kiedy się urodziłeś. A to, jak się czujesz, znajduje się w naszej głowie. Jak sobie to uświadomimy, to naprawdę będzie nam łatwiej.

Wyczytałem, że dotarcie do miejsca, z którego widać Mount Everest, było dla ciebie przeżyciem mistycznym. Dlaczego?

Trzeba tam być, żeby to zrozumieć. Aby dotrzeć do podnóża Mount Everestu, przez trzy dni jedziesz po płaskiej krainie i tylko gdzieś na horyzoncie majaczą góry. Przez cały czas wyglądają one dokładnie tak samo: jakieś śnieżne szczyty mniej lub bardziej wybitne. W pewnym momencie wyjeżdżasz na wzniesienie, z którego na horyzoncie pojawia się coś gigantycznego, jak z innej planety: potężny masyw, który nawet ciężko ogarnąć wzrokiem. I to jest Mount Everest. On już z daleka nam pokazuje, że jest absolutnie najwybitniejszy.

A co czułeś stojąc na szczycie najwyższej na świecie góry?

Mount Everest był dla mnie marzeniem i celem. Powiedziałem sobie, że jak już jeżdżę w Himalaje, to chcę na niego wejść. Stojąc na szczycie, tak naprawdę nic nie czułem. Byłem tam zaledwie 15 minut. Rozejrzałem się tylko i mój partner zaczął ponaglać mnie do zejścia. Radość przyszła dopiero po powrocie do bazy. Nastąpiło to tego samego dnia, co też było dla mnie zaskakujące: okazało się, że stać mnie było na to, żeby wejść jednego dnia na Mount Everest i zejść do bazy. Tyle, że następnego dnia moje nogi zupełnie odmówiły posłuszeństwa, tak byłem wyczerpany. A świadomość tego, że wszedłem na Mount Everest, przyszła znacznie później. To była bomba z opóźnionym zapłonem. Cieszyłem się strasznie.

Czy nie miałeś poczucia, że bujałeś w obłokach, a w Polsce było realne życie; że świat nie kręcił się wokół gór?

Niestety, jest to przypadłość wszystkich alpinistów: dla nas to, co się dzieje w górach, jest równie istotne, jak to, co się dzieje w domu; nie mamy poczucia, że tu jest coś gorszego, mniej istotnego. Bardziej mamy świadomość, że coś tracimy. Wielokrotnie konsumowałem w sobie ten żal. Powtarzałem sobie, że to, co przeżywam w górach rekompensuje mi tamtą stratę. Niestety, tak do końca nie było.

Straciłeś w górach wielu kolegów. Czy po śmierci przyjaciela nie bałeś się iść ponownie w góry? Nie zastanawiałeś się, czy nie dać sobie z tym wszystkim spokoju?

Śmierć w górach jest  wpisana w kanony uprawiania himalaizmu. Jest to zajęcie – mówiąc dosłownie – śmiertelnie niebezpieczne. Musimy sobie zdawać z tego sprawę, że jak wyjeżdżamy w góry, to możemy już z nich nie wrócić. Niestety, o wiele bardziej odczuwają to nasi najbliżsi. W tej sytuacji są po prostu bezsilni. Żegnają się z nami na lotnisku i mają tylko nadzieję, że wrócimy. Oni tak naprawdę biorą na siebie całe to brzemię wynikające z ryzyka, jakie niesie ze sobą uprawianie alpinizmu. Z kolei my, będąc w górach, zupełnie inaczej to odbieramy: po prostu działamy i staramy się minimalizować ryzyko.

W twojej autobiografii pt. „Ja, pustelnik” wielokrotnie pojawia się kwestia wchodzenia na szczyty z tlenem. Co myślisz na temat wspomagania podczas wejść?

Jest to indywidualna sprawa każdego człowieka. Akurat w tej kwestii jestem trochę zachowawczy, gdyż uważam, że ryzyko należy minimalizować. Nawet kosztem wstydu. Nie ma nic gorszego jak trup w górach. Oznacza to, że ktoś w pewnym momencie źle ocenił swoje możliwości lub popełnił jakiś błąd. Człowiek, umierając z wyczerpania lub z powodu choroby wysokościowej, najprawdopodobniej przeliczył swoje siły. Nie ma na to żadnego usprawiedliwienia.

Jerzy Kukuczka wyznawał zasadę: „Jeśli staję przed górą, to jedynym moim celem jest wejść na nią i skończyć drogę na szczycie.” A jak to było w twoim przypadku – szukałeś w górach wyczynu czy tylko romantycznych przeżyć?

Żadnej z tych rzeczy. Alpiniści generalnie emocjonują się drogą, którą wchodzą na szczyt. Jej pokonywanie jest najważniejsze, to ona jest celem. W Himalajach właściwie uczyłem się i przygotowywałem do tego, żeby zdobywać szczyty w stylu alpejskim. To znaczy w małych zespołach, bez zakładania obozów. Tak jak robi się to w Alpach – wchodzi się w ścianę, kończy się drogę i wraca. Udało mi się w ten sposób zdobyć kilka szczytów, z czego jestem bardzo dumny. Była to wspaniała przygoda, taka wisienka na torcie mojego chodzenia po Himalajach.

Alpinizm nie należy do najtańszych pasji. Skąd brałeś pieniądze na swoje wyprawy?

Zawsze od sponsorów, a nigdy z domu. Już na samym początku założyłem sobie, że najbliżsi nie będą dokładali do mojej pasji.

Zdobycie Korony Himalajów i Karakorum zajęło Ci 20 lat. Jak bardzo różnią się wyprawy wysokogórskie organizowane w latach 90-tych od tych współcześnie?

Współczesne wyprawy są zdecydowanie łatwiejsze do zorganizowania. Sprowadzają się głównie do zgromadzenia odpowiedniej sumy pieniędzy. Z kolei wyprawy przygotowywane w latach 90-tych były całą fabryką. Nie dość, że trzeba było zebrać fundusze, to należało jeszcze zgromadzić sprzęt, którego normalnie w Polsce nie było. Trzeba było na każdym kroku kombinować, by zdobyć potrzebny ekwipunek. Ponadto samemu należało się spakować, wysłać wszystkie bagaże i samemu je tam na miejscu odebrać. Było też mnóstwo roboty organizacyjnej, ale okazywało się to niezłą szkołą życia. W dzisiejszych czasach wynajmuje się agencję, a ona wszystko za ciebie załatwia.

Węgierski pisarz i filozof Béla Hamvas powiedział kiedyś, że podróżując, poznajemy siebie, a pozostając w domu – świat. Czego dowiedziałeś się o sobie w Himalajach?

Na wyprawach nauczyłem się przede wszystkim dużej cierpliwości i wyciszenia. Tak jak mój ojciec, z natury jestem spokojnym człowiekiem, jednak gdy sytuacja zmusi mnie do tego, potrafię wybuchnąć. Szybko mi to przechodzi, jednak później jest mi z tego powodu przykro. Podczas swoich wypraw w większości byłem kierownikiem, dlatego musiałem nauczyć się umiejętnie postępować z ludźmi. Często stosowałem metodę negocjacyjnego prowadzenia wyprawy. Przez cały czas rozmawiałem z ludźmi i prosiłem ich, by zrobili to czy tamto. Rzadko waliłem pięścią w stół i stawiałem sprawy definitywnie. Wyprawy nauczyły mnie tego, że z ludźmi należy cały czas rozmawiać i do samego końca nie można angażować się osobiście. Nauczyłem się też, że jak rozmawiamy, to o sprawie, a nie o tym, kto z nią przyszedł. Ta umiejętność wielokrotnie w życiu mi się przydawała.

Napisałeś w książce: „Jeśli ktoś nie ma wyzwań, nie żyje. Ja mam ochotę żyć jeszcze dosyć długo. W związku z tym postawię sobie jeszcze niejeden cel.” Zdobyłeś Koronę Himalajów i Karakorum. Co dalej?

W tym momencie moim największym wyzwaniem jest uniknięcie błędów, które popełniłem w pierwszym małżeństwie. Wyprawy w góry zawsze wiązały się z pozostawieniem rodziny na dłuższy czas, teraz chciałbym tego uniknąć. Robię wszystko, by rodzinna wersja 2.0 była szczęśliwa od początku do końca.

Poza tym przygotowuję  się do zdobycia bieguna południowego, o czym – jak już wcześniej wspominałem – marzyłem w dzieciństwie. Aplikuję do różnych firm o wsparcie tego projektu. Nie jest łatwo, bo w porównaniu z górskimi wyprawami są to o wiele większe sumy. Budżet podstawowy dla jednej osoby wynosi ponad 150 tys. dolarów. Dlatego ciężko jest znaleźć partnerów, którzy mogą się takimi pieniędzmi podzielić. Czy się uda? Nie wiem, ale zawsze mam plan B. Jednak w tym momencie najważniejsze dla mnie jest to, by moje drugie małżeństwo układało się według zupełnie innych schematów niż pierwsze.

Dziękuję za rozmowę.

Cała przyjemność po mojej stronie.

 

Data publikacji: 18.11.2017 r.

 

 

IMG_3098
IMG_3099
IMG_3100
IMG_3101
IMG_3103
IMG_3107
IMG_3108
IMG_3109
IMG_3110
IMG_3111
IMG_3113
IMG_3116
IMG_3118
IMG_3120
IMG_3123
IMG_3124
IMG_3126
IMG_3128
IMG_3130
IMG_3132
IMG_3133
IMG_3136
IMG_3137
IMG_3139
IMG_3141
IMG_3143
IMG_3153
IMG_3156
IMG_3160
IMG_3164
IMG_3166
IMG_3167
IMG_3169
IMG_3174
IMG_3176
IMG_3177
IMG_3178
IMG_3179
IMG_3180
IMG_3181
IMG_3183
IMG_3184
IMG_3185
IMG_3186
IMG_3187
IMG_3189
IMG_3191
IMG_3192
IMG_3193
IMG_3194
IMG_3195
IMG_3196
IMG_3199
IMG_3201
IMG_3203
IMG_3205
IMG_3208
IMG_3210
IMG_3213
IMG_3214
IMG_3215
IMG_3216
IMG_3217
IMG_3218
IMG_3219
IMG_3222
IMG_3223
IMG_3224
IMG_3227
IMG_3229
IMG_3230
IMG_3232
IMG_3233
IMG_3234
IMG_3237
IMG_3239
IMG_3241
IMG_3243
IMG_3246
IMG_3247
IMG_3248
IMG_3252
IMG_3253
IMG_3254
IMG_3257

 

 

 

 

„Ja, pustelnik. Autobiografia”

Rok wydania: 2017

 

 

Ta książka jest jak najlepsza powieść przygodowa. Dużo w niej zwrotów akcji, przypadkowych, a jak się później okaże przełomowych wydarzeń, radości, smutku, potyczek z przeznaczeniem i balansowania na granicy życia i śmierci.

Nic nie zapowiadało, że Piotr Pustelnik zostanie jednym z najbardziej szanowanych i najlepszych górskich zdobywców. Poważna choroba serca, nadopiekuńcza matka, wesołe, czasem też trudne dzieciństwo. Pasja i miłość do gór rodziły się powoli. Pierwszego kursu skałkowego nie ukończył, mimo to coraz mocniej wierzył, że wysokie góry, te najwyższe, są jego prawdziwym przeznaczeniem.

Swój pierwszy ośmiotysięcznik, Gaszerbrum II, zdobył w 1990 roku. Miał wówczas 39 lat. Droga na szczyty wszystkich czternastu ośmiotysięczników i zdobycie Korony Himalajów i Karakorum zabrały mu 20 lat.

Ta książka jest opowieścią o tej drodze. I o cenie, jaką trzeba było za to zapłacić. Pustelnik szczerze, a w wielu momentach po prostu pięknie opowiada o swej pasji i sukcesach, ale też o tym, co w drodze na szczyt poświęcił, a poświęcił wszystko. Jest w tej opowieści miejsce na radość i świętowanie, jest także paniczny, zwierzęcy strach, są wspaniali himalaiści, z którymi się wspinał: Wanda Rutkiewicz, Krzysztof Wielicki, Ryszard Pawłowski, Piotr Morawski i plejada wielu innych wybitnych zdobywców, jest także smutek po stracie kolejnych przyjaciół i partnerów od liny.

Dlaczego góry tak pociągają? Co pchało Pustelnika na najwyższe szczyty świata?

Jak twierdzi sam bohater, wytłumaczyć, dlaczego ludzie chodzą po górach, albo się nie da, albo nie potrzeba tego robić – ta książka jest jednak próbą odszukania odpowiedzi na to pytanie.

Źródło: www.wydawnictwoliterackie.pl